Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 marca 2022

„MIŁOŚĆ I WYGNANIE. Wczesne lata - Wspomnienia” Isaac Bashevis Singer


Trafiła do mnie ze śmietnika. Okropne to czasy, kiedy wojna znowu za oknem, a ludzie wyrzucają książki. I do tego takie książki!
Przyszły noblista i niezwykła osobowość opisuje w niej swoje wczesne lata, młodość i początki emigracji w Ameryce. Książka nie jest typową autobiografią, jak twierdzi Singer w przedmowie ma tylko charakter autobiograficzny, stanowiący przyczynek do autobiografii. 
Trzy rozdziały: W poszukiwaniu Boga, W poszukiwaniu miłości, Zagubiony w Ameryce stanowią literacki zapis zmagań młodego człowieka-pisarza, obdarzonego niezwykłą wrażliwością i spostrzegawczością. Zmagań z życiem, do którego nie miał serca, zmagań z Bogiem, o którego pytał i którego szukał,  a raczej szukał, żądał wręcz odpowiedzi u niego (kimkolwiek, czymkolwiek jest?). Daremność ludzkiego losu, okrucieństwa człowieka były dla niego areną codziennych intelektualnych walk i polemik.
Zmagań z miłością, która czasem trafiała do niego jak na zawołanie, której oddawał się z natchnieniem i do wyczerpania.
I w końcu zmagań z obcością, która była jego permanentnym doświadczeniem zarówno w Polsce, jak i na emigracji.

Ciągle wyłamywał się ze schematów kulturowych i literackich. Ceniony, choć przez wielu współczesnych niezrozumiany. Uwielbiany przez kobiety, otoczony troską, wciąż marzył, tęsknił i szukał "nowej filozofii, nowej religii, nowym porządku społecznym, lecz również o nowych sposobach bawienia ludzi oraz dostarczania im napięć, których potrzebują żeby być sobą. "
Książka pisana z niezwykłym temperamentem i literackim sznytem, zawierająca wspaniałe obserwacje nie tylko życia swojej rodziny i przyjaciół, diaspory żydowskiej w Polsce, ale również stawiająca pytania najważniejsze, które pisarz zadawał sobie wciąż od nowa i rozdrapywał jak świeżo zagojone rany. Jątrzył i nie dawał spokoju, choć często był na granicy poddania.
Ciągły głód wiedzy, prawdy i literackich przygód, który traktował jaką potrzebę pierwszego rzędu, która napędzała go do ciągłych poszukiwań.
Przewidział gehennę wojenną, przesądzony los i cudem udało mu się uciec przed okrucieństwem wojny, choć w Ameryce czuł się równie bezbronny i osaczony przez te siły, które granic nie znają. 

Pisał inaczej niż wszyscy, pisał osobno, pisał na przekór, pisał tylko rzeczy ważne i zawsze w jidysz. "Każdy prawdziwy talent jest oazą na pustyni przeciętności."
Czytać i czerpać ze studni mądrości i przenikliwości singerowskiej oazy.

Wydawnictwo Dolnośląskie, 1991
Przełożył:  Lech Czyżewski
Liczba stron: 403



czwartek, 20 stycznia 2022

„CUDZE SŁOWA” Wit Szostak

 


Siedem opowieści, siedmiu narratorów. I ten jeden widmowy, nieuchwytny, zagadkowy bohater. 
Książka ulepiona ze znaczeń i wielu światów.
Kiedy nagle "odchodzi" Benedykt Ryś, to opowieść o nim tworzą osoby, które bezpośrednio znalazły się w kręgu jego oddziaływania: Profesor i mentor z uniwersytetu, kolega ze studiów, dwie partnerki, ojciec, przyjaciel z dzieciństwa, pracownik i uczeń.   

Wielce obiecujący student filozofii, mający zadatki na wybitnego odchodzi z uczelni. Znika na wiele lat, by później pojawić się nieoczekiwanie, otworzyć na parę lat restaurację Isolę, będącą czymś pomiędzy wyzwaniem, odpowiedzią i dowodem, zostawić Księgę i znowu odejść (na zawsze?).
Kim jest (był), co krył (czy w ogóle krył?), czego szukał? (może znalazł), dokąd i po co odszedł? 

Ta rozpisana na siedem głosów książka pulsuje niezwykłym tętnem.
Każda opowieść to osobny język, inna wrażliwość, odmienna percepcja. Każda jest ważna i znacząca, żadna nie może być potraktowana z mniejszym zaangażowaniem i każda wnosi coś istotnego. 

A on ciągle się wymyka, nie daje opowiedzieć, stanowiąc wyzwanie i zagadkę intelektualną. Mówiący tylko co ważne, milknący gdy słyszy banały i oczywistości, uciekający, gdy nie znajduje sensu, powracający, gdy łaknie zrozumienia.

Jest w niej miejsce na chrześcijańsko-śródziemnomorską elegię, sens filozofowania, dekonstrukcję znaczeniową języka,  teologię ciała, nieustanny ontologiczny niepokój, mitotwórczą wyprawę na wyspę, dziecięce marzenia i gorzkie rozczarowania.

Szostak ma niezwykły dar do pisarskiego szaleństwa. Erudycyjny, plastyczny, a przy tym niezwykle pociągający i różnobarwny język, choć miejscami ocierający się o granicę egzaltacji.  
Bogata w tropy i znaczenia powieść, w której wędrować można w różne kierunki, pełna niepokojącego napięcia. Stawiająca mnóstwo pytań, zostawiająca apokryficzne domysły.

Opowieść o ciągłym, codziennym traceniu, nieustannym zgubieniu i poszukiwaniu sensu, będąca jednocześnie metafizyczną przygodą, gdzie wciąż omijamy rzeczy istotne, choć żyjemy w ich centrum.

"To najzwyklejsze pod słońcem życie jest ponad nasze siły. Ono nie może się powieść, nie ma prawa się udać. To, że się czasem udaje, oto zagadka bytu." 


Wydawnictwo Powergraph, 2020
Liczba stron: 280




piątek, 10 grudnia 2021

„POUFNE” Mikołaj Grynberg


Okruchy. Życia historie poskładane z okruchów. Zbiorowy bohater, którym jest rodzina, syn, ojciec, dziadek, matka, córka. Bez imion i nazwisk, dat. Króciutkie, niektóre lapidarne wręcz, zwięzłe do granic rozdzialiki, ale gęste jak zastygający kisiel, nasączone znaczeniem jak rodzynkami sernik. Prozaiczne i codzienne sytuacje, nacechowane "dziwnymi" zachowaniami bohaterów, w których głębokie znaczenia ujawniają się mimochodem. Gest, obraz, przedmiot, czasem jedno słowo, które każą domyślać się czegoś więcej. Przeczucia wiedzy, którą mamy, ale jej sobie nie uświadamiamy lub odrzucamy. Bo za dużo, bo znowu, bo wciąż, ileż można... Jak narrator, który: "Pewnie, że rozumiał. Chciał jednak choć przez chwilę przebywać w szczęśliwym świecie.".
Żegnanie pamięci Zagłady, choć ta ciągle trzyma się klamki u drzwi, natrętna i uparta odejść nie chce.
Nieprzekazywalne doświadczenie odbija się niespodziewanym echem, docierając wciąż dalej i dalej do kolejnego potomka i czytelnika.

Każdy malutki rozdział to osobny tekst, choć część z nich każe domyślać się tych samych bohaterów, ujętych w innych sytuacjach, z innej perspektywy. Teksty napisanie z perfekcyjną, wycyzelowaną pieczołowitością, gdzie nie ma miejsca na zbędne słowo. 

Znaki wypalone w duszy, zatarte i wyblakłe staną się i tak widoczne, dadzą się odczytać.
Jak słowa kyrie eleison, których syn na lekcji przetłumaczyć nie umie, choć nauczyciel twierdzi, że nie chce; jak kobieta z projektowanym domem z systemem schowków i tuneli; czy profesor niebiorący udziału w konferencjach tylko w jednym kraju.
Groza pamięci przebijająca zewsząd razem z wypracowanymi mechanizmami obronnymi, stanowiące nieodłączne składniki  żydowskiego losu.

Ile zostaje w kolejnych pokoleniach, z tego czego świadkami byli przodkowie? Jak wiele lęku i obaw dziedziczymy.  Czy tego chcemy, czy nie przeszłość rezonuje i jej dźwięk do nas dotrze. "Wszystko ma swoje wady i mało zalet.". Jak  w ciągłej i iluzorycznej wszak potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa, bo "ona" znowu może  nadejść, a czas międzywojnia może skończyć się w każdym momencie. 
Konfrontacja z ostatecznym na wielu poziomach odczuwania i godzenia się z nieuniknionym.
Do tego niezwykła, wręcz nieprawdopodobna literacka czułość Grynberga, językowa subtelność, melancholia poprzeplatana z wysmakowanym humorem i mistrzowskim rozłożeniem akcentów.

Przejmująca, mądra, dotykająca, niezwykła proza złożona tylko z elementów ważnych, dzieląca się z czytelnikiem materiałem głęboko poufnym.



Wydawnictwo Czarne, 2021
Liczba stron: 232

wtorek, 21 września 2021

„JEZUS NIECHRYSTUS” Piotr Augustyniak


Augustyniak stawia w tej książce fundamentalne pytanie. Czy Jezus może być znaczący i odczytywany poza chrześcijaństwem? Porzucając wizję człowieka i świata, jaką oferuje religia, uzurpująca sobie jedyne możliwe (według niej) dogmatyczne przedstawienie Jezusa jako Boga i zbawiciela, dekonstruuje mit o jego zmartwychwstaniu. Wszystko po to, by jak najbardziej zbliżyć się i podjąć "próbę dotarcia do egzystencjalnego doświadczenia, z którego mogło wynikać jego nauczanie”, poszukiwać (na ile to możliwe) i zrozumieć sens jego przesłania.

"Mit Jezusa jest wieloznaczny i zwodniczy. Ale nie zmienia to faktu, że jest też przemożny i wciąż oddziałuje; że wciąż tkwi w nim potencjał kwestionowania reguł świata i naszego funkcjonowania w nim. Aby to jednak wyzyskać, trzeba go czytać twórczo: podważać, stawiać pod znakiem zapytania, łapać za słowa. Tylko tak można otworzyć sobie dostęp do tego, co naprawdę niesamowite."

Sięgając do źródła Q i tylko na nim się opierając, autor przedstawia Jezusa anarchicznego, przekraczającego codzienną, narzuconą przez świat optykę i zanurzającego się we wszechogarniającej  boskości życia tu i teraz, która dostępna jest też każdemu. Ale która jednocześnie jest obezwładniającym doświadczeniem na każdym poziomie, i stanowi przestrzeń zarówno zachwycającą, ale też i przerażającą.
Sięgając do starożytnej Grecji dogłębnie opisuje to niebywałe uczucie utożsamiając go z greckim kairosem, w opozycji do codziennego i porządkującego chronosa.
Nawiązuje przy tym głównie do filozofii Nietzschego oraz do Mistrza Eckharta, którzy też dostrzegli w Jezusie człowieka, który najgłębiej z wszystkich potrafił zanurzyć się w Królestwie Życia, będącym "transowym, niespożytym szalonym ruchem ciągłego przełamywania się i przekraczania własnych granic."

Niebywale interesujące są tropy literackie, które przy okazji odkrywa. Mellvill, Kafka, Kawafis, Szekspir z "Hamletem", którzy tę perspektywę otwarcia na "strumień życia" odczuli, bądź byli go świadomi.
W trzeciej części esej przybiera częściowo formę autobiograficzną, gdzie autor (wychowany w tradycji katolickiej, pięć lat w zakonie Dominikanów, dziś jest dr nauk humanistycznych), uzasadnia swoje porzucenie religii i odkrycie duchowości radykalnej, otwartej "ku nieprzeniknionej zagadce Istnienia".

A na dokładkę dostaniemy mini dziennik z czasów pandemii, w którym rozważania nad widmem  koronawirusa, apokalipsy i epoką ponowoczesności przefiltrowane przez pryzmat Jezusa doprowadzą do tyleż oryginalnych, co zaskakujących wniosków.  
Poznamy związki Jezusa z Johnem Lennonem. Dostaniemy odpowiedź na pytanie co łączy film "Truposze nie umierają" Jima Jarmuscha i "Zombie" Lao Che z pierwotnym lękiem przed pustką?
I co wynika z naruszenia społecznego tabu.

Ten rozbudowany esej, z elementami autobiograficznymi jest niezwykle zajmujący. To nie tylko ćwiczenie intelektualne, ale bardzo inspirująca, pociągająca wizja, zachęcająca do zejścia z utartych i wyżłobionych od lat schematów myślowych.
Błyskotliwa, erudycyjna, zachęcająca do filozoficznego myślenia, czyli robienia sobie problemów, ale jednocześnie do konfrontacji z największą tajemnicą.


Wydawnictwo słowo / obraz terytoria, 2021
Liczba stron: 200


wtorek, 31 sierpnia 2021

„ŻEBY NIE BYŁO ŚLADÓW. Sprawa Grzegorza Przemyka” Cezary Łazarewicz

 

Ten reportaż czyta się z coraz bardziej rosnącą wściekłością. O śmiertelnym pobiciu w maju 1983 r. Grzegorz Przemyka, maturzysty warszawskiego, syna poetki Barbary Sadowskiej, przez funkcjonariuszy ZOMO słyszał chyba każdy. To jedna z wielu zbrodni okresu PRL-u, która utrwaliła się w świadomości Polaków szczególnie. Ale to, co wydarzyło się później, kiedy władza usiłowała wszelkimi dostępnymi sposobami zatuszować tę zbrodnię ujrzało światło dzienne bardzo późno.
Cezary Łazarewicz z wielką skrupulatnością odtwarza machinacje, kłamstwa, prowokacje, w których uczestniczyły służby praktycznie każdego szczebla, aż do najwyższych urzędników państwowych (Kiszczak, Jaruzelski, Urban).

Skala matactw jakich dopuściła się ta ogromna rzesza ludzi jest porażająca. Uruchomiono prawie cały aparat państwowy, żeby tylko nie dopuścić do skazania winnych, skompromitować rodzinę ofiary, zrzucić winę na sanitariuszy pogotowia, podważyć zaufanie do całej służby ratowniczej i zastraszyć jak najwięcej ludzi dla koniunkturalnych zagrywek. Świństw i podłości w tej sprawie jest co niemiara.
Są i nieliczni sprawiedliwi, którzy nie chcą się poddać, ale i oni w końcu ulegną bezwzględnej machinie i i haniebnym czynom kanaliom władzy.  

Relację dzień po dniu, aż do kuriozalnego procesu przeplatane są przez opowieści o losach osób najbliższych Grzegorzowi.
Dziennikarz dociera do dużej ilości bezpośrednich świadków, choć nie wszyscy chcą o niej rozmawiać.
Symboliczną postacią staje się Cezary F., zakochany w matce Grzegorz Przemyka rówieśnik maturzysty, który był bezpośrednim świadkiem pobicia na komisariacie. To on będzie kluczową osobą, która może pogrążyć zomowców, więc i on stanie się celem głównego ataku.  Niezłomny charakter, niepoddający się wielkiemu napięciu ze strony służ PRL, pewny tego co widział i chcący ujawnić prawdę, i on końcu traci nadzieję na sprawiedliwość, nawet już w Polsce po przełomie 1989 r.    

Gorzki, smutny, ale niezwykle potrzebny i ważny reportaż. Jeśli o najnowszej historii Polski młodzież chce się czegoś więcej dowiedzieć, ta książka jest najlepszą drogą. 

ps. A za trzy tygodnie film Jana P. Matuszyńskiego na podstawie książki!


Wydawnictwo Czarne, 2017
Liczba stron: 320

  
    

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

„WRÓCĘ PRZED NOCĄ. Reportaż o przemilczanym” Jerzy Szperkowicz

 


Mityczna wręcz kraina dzieciństwa. Jakże często wracamy wspomnieniami do tego okresu. Są jednak całe pokolenia, dla których te powroty są źródłem bolesnych przeżyć.
Do nich należy Jerzy Szperkowicz, polski reporter i dziennikarz. Urodzony w 1934 r. w Wilnie, a po wybuchu wojny dzieciństwo spędził w Dubowym, (tereny dzisiejszej Białorusi), między Mińskiem, a Wilnem, w majątku rodzinnym matki. Kresy polskie, później komuniści radzieccy, wywózki na Syberię, następnie hitlerowskie Niemcy, którzy spalili im majątek, partyzanci polscy, sowieccy, bandyci i komuniści po raz wtóry.
W takich okolicznościach przyjdzie mu szybko dorosnąć.
Jego dzieciństwo naznaczone zostało bolesnymi wydarzeniami, tragiczną śmiercią rodziców, ciągłym strachem i walką o przetrwanie, a później ucieczką trójki rodzeństwa do powojennej Polski.

Po prawie 60-ciu latach decyduje się odbyć podróż w drugą stronę, choć przygotowywał się do niej długo i mozolnie, by zmierzyć się z przeszłością, spróbować odnaleźć miejsca, dowiedzieć się kto? jak? i dlaczego? 

Mama zamordowana w 1943 r. bestialsko przez sąsiadów, kiedy wyszła po wyprawkę dla najmłodszej siostry, trzymiesięcznej Irenki, a ojciec w miesiąc później w niewyjaśnionych okolicznościach.
I teraz syn-reporter odwiedza rodzinne strony, miejsca i ludzi, którzy jeszcze coś pamiętają, choć mówić za bardzo nie chcą, przecież mówienie prawdy nic jeszcze dobrego nie przyniosło nikomu.
Ze strzępków informacji skleja ostatnie chwile swoich najbliższych.

Czyni to w  niejako w dwóch rolach, co przebija się przez całą książkę. Jako reporter i jako syn. Niezwykle osobista historia, a jednocześnie dziennikarska chęć dotarcia do obiektywnej prawdy.
Nie tylko w skali mikro, własnej, rodzinnej, ale też próba zrozumienia  dziejowych mechanizmów.
Z wielką wnikliwością rozszyfrowuje też tę wielką historię. Wie, że morderstwo rodziców i akty przemocy miejscowej ludności miały też swoje podłoże w polskiej, kolonialnej polityce zasiedlonych wschodnich terenów. A nierozwiązane zatargi i konflikty sięgały czasów powstania styczniowego.
Zdaje sobie sprawę, że dla Polaków 1939 r. to był rozpad ich świata, majątków i przyszłości, a dla tych, których gnębiono wcześniej nastał czas odwetu. Ale zbrodnia pozostaje zbrodnią, a zrzucenie wszystkiego na karb "sprawiedliwości dziejowej" jest najłatwiejsze.  

Ale nie brakuje też tu wielkiej miłości i czułości do tej krainy oraz jej przyrody. Osobiste wspomnienia wypraw, przedwojennego Wilna, marzeń i naiwności młodego dziecka, które po wielu latach znajduje wraz z żoną, którą jest nie kto inny jak Hanna Krall!, swoje miejsce nad Narwią, jakże przypominające krainę skąd pochodzi.
A na koniec zupełnie niezwykłe losy najmłodszej Irenki, tej, której nieodebrana wyprawka która uciekając z komunistycznej Polski trafia do Austrii, a tam... 

Złożona ze strzępków, niechronologiczna, tak jak autor próbujący się nieustannie z nią mierzyć, bardzo osobista, intymna historia, przeplatana wspomnieniami i rekonstrukcją, pełna niezwykłych celnych wniosków i obserwacji.

I język. To jest maestria. Literacka klasa najwyższa, pełna meandrów i zakamarków, gdzie zwięzłość reporterska sąsiaduje z niebywałą wrażliwością językową.
Nie odkrywa wszystkiego, nie wyjaśnia do końca, ale niedopowiedziane układa się poza słowami. 
Nie tylko o przemilczaniu, ale też o zakłamywaniu historii, które trwa nie tylko na Białorusi.
Mądra, cenna i niezwykła książka.

Na podsumowanie ostatnie zdanie z wywiadu Michałą Nogasia z autorem:

M.N. - (...) czy to, co wciąż nienazwane, wciąż przemilczane, można wybaczyć?

Jerzy Szperkowicz – Nie znam odpowiedzi. Wiem jedynie, że nie ma we mnie jakiejkolwiek żądzy zemsty. Jest cisza i wiara, że padną wszystkie potrzebne słowa, by zamknąć sprawę, z którą mocuję się przez całe życie. Bo czy kiedykolwiek jakąkolwiek krzywdę naprawiono krzywdą?


Wydawnictwo Znak Literanova 2021
Liczba stron: 224

sobota, 31 lipca 2021

„ANNA IN W GROBOWCACH ŚWIATA” Olga Tokarczuk

 

Jeden z najstarszych tekstów, Pra-mit o Bogini Nieba (bo to oznacza imię Inanna, bogini wojny i miłości zstępującej do świata śmierci, której udaje się stamtąd powrócić, niejako zmartwychwstać, w nowym? odczytaniu naszej noblistki.
Tekst, pochodzący z tabliczek klinowych wyryty przed  czterema tysiącami lat rezonował na wszystkie późniejsze opowieści ludzkości włącznie z ostatnią, która ukształtowała cywilizację łacińską. 

Niezwykła wyobraźnia pisarki wykreowywuje świat na pograniczu sci-fi z antycznym anturażem. 
Oto miasto, którego układ wertykalny, oś pionowa stanowi odzwierciedlenie światło-ciemność, piekło-niebo, gdzie ludzkość otoczona zdobyczami cywilizacji pędzi windami wzdłuż i wszerz w nieustannym ruchu. Ludzie, pół-ludzie pół-maszyny, kastowe społeczeństwo z dostępem do światła dla uprzywilejowanych, a nad wszystkim oni, trzej bogowie księgowy, nadzorca i wynalazca trzymający świat w garści. Świat podziemny, gdzie króluje rdza, muł i rozpad odmalowany jest nie mniej atrakcyjnie.
A głos mają ludzie, to im Tokarczuk udziela przywileju narracji, bo przecież to my od wieków tworzymy opowieści, by zrozumieć i pojąć świat. Bo to sprawy ostateczne zaplątują nasz umysł od wieków, śmierć i jej tajemnica ciąży i nadal nie doczekała się odpowiedzi.
"- Jak to jest umrzeć? - pyta. - Powiedz, jak to jest, gdy się umarło, co to znaczy? Co to znaczy: nie ma?"
Tak więc bogowie-mężczyźni będą zmuszeni do działania prze tę która wycofała się w miejsce za miastem, a która dzierży tajemnicę życia. W końcu to ich córka dała się wciągnąć swojej podstępnej siostrze do świata ciemności i śmierci.

I choć to książka pisana na zamówienie do serii MITY potwierdza, choć Olga już nic nie musi udowadniać, kunszt pisarski. Króciutkie rozdziały, piękny, plastyczny język, który buduje w wyobraźni niesamowite obrazy. I do tego wielopłaszczyznowość i mnogość ścieżek interpretacyjnych.

Olga Tokarczuk przywraca tą historią nie tyle świat zamierzchły, ile pokazuje jak bardzo utkwiliśmy w świecie "jedynym z możliwych" i jak złudne i głupie po prostu jest twierdzenie o rozszyfrowaniu jego natury. Pozwala też przez doświadczyć i wziąć udział w literackim, mitycznym "misterium". 
I uzmysławia również, że mitologia Bogini mogła być tą pierwotną, tak jak pierwszą pisarką była Enhuduanna, córka sumeryjskiego króla Sargona, a bogowie kiedyś byli dużo bliżej człowieka.

Wydawnictwo Znak, 2006
Liczba stron: 219


poniedziałek, 26 lipca 2021

„PRZEWÓZ” Andrzej Stasiuk


Po dwunastu latach ("Taksim", 2009) Andrzej Stasiuk wraca do powieściowej fabuły. Do czasu, który niezmazywalnie naznaczył ten kraj rozpięty w odwiecznych kleszczach. "Bo wojna się skończyła, ale nie minęła. Bo wojna tutaj nie mijała nigdy. (...) Gdziekolwiek zaszedłeś, tylko pamięć o zgliszczach."

Choć dziwna to pamięć. Bo Ci, co jeszcze pamiętają nie za bardzo już chcą mówić, a Ci co chcą wiedzieć, muszą mozolnie rekonstruować historię ze strzępków usłyszanych w dzieciństwie rozmów, wyciszanych głosów, urywanych w połowie zdań. Bo o wojnie, po wojnie się nie mówiło, choć była ciągle obecna. Był tylko strzępki, napomknienia i bezładne ciągi słów.

I to właśnie z nich, głównie ojcowskich, Stasiuk odgrzebuje zakryte znaczenia.

"Zresztą może w ogóle nie da się wysłuchać cudzej przeszłości i trzeba ją samemu opowiedzieć na nowo, żeby stała się zrozumiałą, żeby się przydała, żeby obrócić ją na własny użytek. (...) Wolę przesiadywać z nim w słońcu. Tak jest lepiej. W bezpiecznej, obojętnej przestrzeni, która trwałą tutaj, zanim był dom i te wszystkie zdarzenia, co zniknęły na zawsze. Patrzę razem z nim w głąb minionego i mogę przywoływać obrazy, których nie pamięta. Mogę je wymyślać od nowa. Żadna już różnica."

Wraca więc do krainy dzieciństwa, swojej i ojca, bo tylko takie powroty dają możliwość uchwycenia końcówek nici, i odtwarza to, co mogło się wydarzyć.
Czerwiec 1941 r., niewielka podlaska wioska gdzie stacjonują Niemcy tuż przed operacją Barbarossa, niedaleko przyczajeni Sowieci, a między nimi ona: rzeka, spokojna przy brzegu, na środku ze zdradliwym nurtem i wirami, która wszystko dzieli i łączy jednocześnie. I on, przewoźnik z dziwną przeszłością, który za pieniądze przeprawia przez nią w swojej łódce różnych ludzi. Jeszcze niedawno czekał przy swojej małej chatce, aż ktoś krzyknie z brzegu. Teraz ukradkiem, po cichu i zawsze nocą, przewozi przemytników, szpiegów, uciekinierów i każdego kto zapłaci.
Stasiuk pisze nie o wielkim bohaterstwie i wielkich czynach, lecz o zwykłych ludziach, których wojenna zawierucha wciągnęła na tym skrawku ziemi i którzy próbują przetrwać, każdy na swój sposób.

Jest więc para młodych, wykształconych Żydów, która desperacko chowa się po lasach, mając za plecami powstającą Treblinkę i beznadziejnie prze na wschód do krainy obiecanej Żydów przez Stalina, choć zdają sobie sprawę z ułudy i mrzonki tego celu. Jest oddział partyzancki, choć bliżej mu do bandyterki) złożony z młokosów pod przywództwem Siwego (najbardziej krwista, w metaforyczny i dosłowny sposób postać), który głuchy i ślepy na warunki, chce walczyć do upadłego i za wszelką cenę, uzurpując sobie władzę i nieomylność sądów i decyzji. Są i żołnierze, rzuceni na pożarcie przez tyranów i mieszkańcy, którzy nie wiedzą co przyniesie kolejny dzień, choć przeczuwają, że przekleństwo czeka z każdej strony, i ksiądz walczący ze swoimi demonami, i karczmarz żydowski, świadom nieuchronności zła, i kobieta, która czuje i wie więcej od wszystkich. 
Zaludniają karty tej powieści, choć są tylko duchami pamięci, które pisarz przywołała na moment, by szukać pociechy wśród zjaw. 

I te wojenne "rekonstrukcje" przeplata Stasiuk współczesnymi obrazami, które ciążą wszak nieustannie wstecz, "przedkładając bezpieczną przeszłość nad teraźniejszość, która okazywała się krucha i nie stanowiła żadnego oparcia. Przecież lepiej jest roić, niż patrzeć, jak umieramy".

Mocna to, gęsta, bardzo naturalistyczna, bezlitosna proza. Nasycona zapachami, choć dominują te nieprzyjemne i zepsute, powodujące odruch wymiotny. Pełna niepokojących dźwięków i obrazów, które wrzynają się i zostają pod powiekami, erotyzmu podszytego bliskością śmierci, którym towarzyszą poetyckie, zmysłowe wręcz opisy niezmiennej od wieków przyrody, który w milczniu przygląda się ludzkiemu 

Bardzo to ważna, świetna, choć niekomfortowa książka, która nie zasili kanonu lektur.

Czy wchodzimy w dawne dni w poszukiwaniu ocalenia? Poddajemy się ułudzie lęku przed nieuniknionym? Nie wiem. (...) Ponieważ łatwiej być zjawą, niż zajmować się życiem. Łatwiej błąkać się pośród minionych dni, które, zastygłe i znieruchomiałe, już nigdy, przenigdy nie zadadzą nam ran."

Wydawnictwo Czarne, 2021
Liczba stron: 397




czwartek, 29 kwietnia 2021

„ZÓŁTE ŚWIATŁO” Jerzy Pilch

 


Ciężko zakwalifikować ostatnią książkę Jerzego Pilcha. Na pozór to zbiór opowiadań, które jednak łączą się w quasi powieść. Dziwna to, frapująca i zaskakująca konstrukcja.
Oprócz powtarzających się tematów, które pisarz wrzucał do swojego literackiego kotła od początku swojej twórczości, znajdują się i nowe.

Nieodmiennie powraca więc wątek spraw ostatecznych, śmierci i odchodzenia, przefiltrowany przez niezwykłą wrażliwość pisarską. Jest miłość i miłosne szachy z pewną fotografią Marcela Duchampa.
Ale jest i rozliczenie z przeszłością, a dokładnie z rodzinną historią i tajemnicą ojca, którą ten przemilczał, choć wszyscy o niej wiedzieli. I trudne, skomplikowane z nim relacje z próbą zrozumienia "starego", ale i samego siebie.

I jest jak zwykle swoista gra z czytelnikiem, gdzie Ariel Poschukal, alter ego pisarza, nurza się w wątkach autobiograficznych, choć nie wiemy do końca co zmyśleniem jest, co prawdą. A układankę złożyć nie jest łatwo, ale chyba nie o to w tym chodzi.
Ewidentnie też jest to powieść pożegnalna, z chwytającym za gardło rozdziałem tytułowym, gdzie Jerzy Pilch ma świadomość zupełną, że życie składa się ze złudzenia wieczności i z przerażającej utraty tego złudzenia oraz z nieuniknionym poczuciem kresu.

Ale w żadnej mierze nie jest to proza przygnębiającą. Jak zwykle znajdziemy tu Pilchowy erudycyjny humor i dystans do otaczającej rzeczywistości.
Opis perypetii ślubnych z kilkadziesiąt lat młodszą wybranką, czy zapasów intelektulno-miłosnych (włącznie z czytaniem przez partnerkę tytułów ulubionych książek pisarza podczas cielesnych uniesień) to są fragmenty doprawdy cudne.
I są pięknie zbudowane zdania z nieśmiertelnymi frazami, które ciągle fascynują, ale wplecione w ciągle nowe wątki nadają nowe sensy. 
Piękne pożegnanie. Ale jest i ciąg dalszy. Festiwal Literacki Granatowe Góry końcem maja w rodzinnej Wiśle pisarza, który jest pięknym upamiętnieniem wspaniałego prozaika i felietonisty.


Wydawnictwo Wielka Litera, 2019
Liczba stron: 160

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

„RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM” Marcin Wicha

 


Bez sentymentalizmu, ale z wielką dozą czułości. Tak Marcin Wicha pisze o swojej mamie, jej odejściu, ale też o rodzinie i czasach, w których dorastał. I przede wszystkim, jak sam pisze we wstępie - o słowach i przedmiotach.

Przedmiotach, które zostają po bliskich, którzy odeszli, i które mają swój kontekst oraz sens tylko z nimi  i właśnie one (głównie książki) stanowią zaczątek opowieści oraz motor napędowy historii.
Słowach, które musieli wypowiedzieli, by nie powiedzieć za dużo. Słowach, które odgrywają ważną rolę  dopiero za jakiś czas, słowach, których "nie było", choć czasem "wyskakiwały" z ust" jak przekleństwo, słowach starannie dobieranych, które zawiodły, choć  starały się pomóc
Bo żydowskie dziedzictwo rodziny Wichy to jeden z jej głównych, oprócz rodzicielki elementów. 
Dziedzictwo na wpół przemilczane, ujawniane opłotkami, docierające jak echo z rozmów przy stole.
Bo nie będąc niepodobnym do Jerzego Kosińskiego jest się zamiennikiem słowa kleks w starych słownikach.
 
To zbiór biograficznych esejów, częściowo nawet mikro-esejów w trzech odsłonach, który mierzy się z żałobą i stratą. Stratą najbliższej mu osoby, która "kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć". To ona wiedziała kiedy "walić bez ogródek", a kiedy cierpliwie czekać. Kiedy użyć argumentów, na które zareagować ktoś musi, tak jak tego od niego oczekujemy, a prawdę w oczy mówić tylko od czasu do czasu. 

Porządkując mieszkanie kreśli przed nami swoje rozważania, nie zawsze czytelnych od razu, wspomnień przefiltrowanych przez jego wrażliwość literacką, gdzie równoważniki zdań, czy wręcz czasem pojedyncze wyrazy są nośnikiem, czy odnośnikiem do treści. I tu już czytelnik sam musi je "rozgryźć" lub uciec się do swoich skojarzeń, by znaleźć odpowiednie tory. 

I choć ta niewielkich rozmiarów książka traktuje o rzeczach bolesnych i trudnych, i znów zaznacza we wstępie, że nie będzie wesoła to nie brak w niej anegdot, nawet jest ich całkiem sporo. Niejednoznacznych, przenikliwych i ironicznych, bo choć "nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki" to trzeba próbować.

Wydawnictwo Karakter, 2016
Liczba stron: 183



środa, 10 marca 2021

„DOM Z DWIEMA WIEŻAMI” Maciej Zaremba Bielawski

Żył w powszechnie szanowanej, lekarskiej rodzinie, i choć w absurdalnym okresie, gdzie na konferencję prasową z Rolling Stonesami nie przychodzi żaden dziennikarz, za to udaje się to autorowi, to przecież zupełnie nic nie zapowiadało pośpiechu pakowanych walizek i porzucenia wszystkich planów.

"Jestem Żydówką" to zdanie Maciej Zaremba Bielawski usłyszał od matki w wieku 17 lat w marcu 1968 r. I od tego wypowiedzianego zdania zmienia się w jego życiu dosłownie wszystko.
Ale dopiero po śmierci swoich rodziców, będąc już uznanym publicystą i dziennikarzem w Szwecji zaczyna pisać historię. Historię nie tylko swojej rodziny, ale też malując jej szerszy obraz i kontekst, który się z niej wyłania.
(...) moi rodzice i babcia zawarli pakt. (...). To zmowa milczenia: jeśli będą dzieci, mają być trzymywane w niewiedzy o wszystkim, co mogłoby zakłócić ich duchową równowagę."
Zmowa milczenia, która miała uchronić ich dzieci wraz z tym wydarzeniem traci swoją moc.
Jej tropem rusza Maciej, by zrozumieć. Na przykład to, dlaczego jego dziadek, pierwszy sędzia pochodzenia żydowskiego w Tarnowie dał w twarz na rynku pewnemu adwokatowi i był dla swojej rodziny utrapieniem, bo gdyby powiódł się plan mamy, zniknąłby z mojej pamięci (...) po to, aby jej dzieciom i jej wnukom było lepiej.

Początek książki to pierwsze spotkanie mamy autora z jej przyszłym mężem.
Spotykają się w szpitalu, którym on, Oscar Bielawski, pięćdziesięciokilkuletni ceniony i uznany lekarz psychiatrii, z rodowodem szlacheckim sięgającym bitwy pod Grunwaldem, zarządza, a ona, Elżbieta z domu Immerdauer o trzydzieści lat młodsza szuka u niego pomocy dla swego brata, choć sama zmaga się ze swoimi demonami.
"Kiedy los styka ich ze sobą oboje są niedobitkami", tyle, że z zupełnie innych światów.
Opowieść rodzinna, która staje się swego rodzaju zajrzeniem pod podszewkę polskiej historii XX wieku. Maciej Zaremba odtwarza własną, pogmatwaną rodzinną opowieść, ale też polskie, kręte i często nieopowiedziane ścieżki. I to z dwóch perspektyw: po kądzieli i po mieczu.

Ta pierwsza pełna tajemnic i wyparcia, która staje się przyczyną ich emigracji. Na jaw wychodzą fakty przemilczane i hańbiące.
Bo czy na przykład w świadomości zbiorowej istnieje informacja, że Związek Lekarzy Państwa Polskiego wprowadził 17 października 1937 r na walnym zjeździe do statutu paragraf aryjski, który wykluczał lekarzy pochodzenia żydowskiego z tej organizacji?!! W związkowym piśmie "Życie lekarskie" uczy się jak wytropić Żydów i ruguje ich z każdego zawodu lekarskiego, a stanowili oni wtedy 1/3 całego związku.
Śledzi i poszukuje więc Bielawski z mozołem po archiwach i źródłach, często ukrytych w zapomnianych archiwach bolesne i trudne do zrozumienia wydarzenia.
Rozszyfrowuje endecki i komunistyczny antysemityzm, by stwierdzić, że tak, ma on polską, własną specyfikę, która swoje straszne piętno odcisnęła nie tylko na nich.

Ta druga perspektywa też ma swoje ukryte i nieznane oblicze. Nieudany, pierwszy związek ojca, wojenne (a jest ich kilka) losy, włącznie z zupełnie nieprawdopodobną historią oflagów. I tu też będzie musiał autor zmierzyć się z wieloma przemilczanymi decyzjami, włącznie z tą najboleśniejszą: czemu ojciec, nie wyjechał razem z nimi?
Dlaczego pisze długie listy i co chce przez nie powiedzieć? I czemu ich zrozumienie zajęło mu tyle czasu?
Jak to się stało, że Polacy, to dla Macieja Zaremby Bielawskiego już oni?
"Sporo wiem o tym, jak to jest być obcym w obcym kraju, ale nic o tym, jak być obcym we własnym."
Dwie wieże to jego dom z dzieciństwa, szpital psychiatryczny w którym pracowali jego rodzice, ale również dwie drogi, dwa światy, które się zetknęły, choć nawet miłość nie mogła pokonać dzielących  ich odległości.

Wspaniale napisana, angażująca, pozwalająca zrozumieć po raz kolejny, że nic nie jest takim jakim się wydaje, i... tak z powodu Polski, musiała być przetłumaczona z języka szwedzkiego przez Mariusza Kalinowskiego. 
I wyobrażam sobie i marzę, żeby była czytana na lekcjach historii.

 Wydawnictwo Karakter, 2018
Tłumaczenie: Mariusz Kalinowski
Liczba stron: 316
Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego 




  



czwartek, 28 stycznia 2021

„ZIEMIA NOD” Radosław Kobierski

 

Wielki literacki fresk, który stara się ująć na przestrzeni kilkudziesięciu lat losy ludzi zamieszkujących Tarnów i okolice, w których jednak odbijają się zbiorowe doświadczenia mieszkańców Polski w pierwszej połowie XX wieku.

Kilkudziesięciu bohaterów, losy wielu narodowości, praktycznie wszystkie warstwy społeczne wplątane w wir okrutnej i bezwzględnej historii.
Choć posuwamy się w czasie chronologicznie, poznajemy historie bohaterów fragmentarycznie, jesteśmy co rusz rzucani w inną perspektywę, w inne doświadczenie, inną opowieść (bo przecież każdy ma swoją własną), która kształtuje tę zbiorową. Więc kroczymy przez II RP z jej kolorytem i problemami, katastrofę i gehennę II wojny światowej oraz początki powojennej Polski Ludowej powstającej na wojennych gruzach.

Na pierwszy plan w tej pozornej gmatwaninie wątków i historii wysuwa się rodzina Borowiczów.
To w niej koncentruję się większość postaw i wyborów, które musieli podejmować ludzie - wbrew siłom, których wielkości nie rozumieją. W sytuacji, kiedy wszystkie karty zostały już rozdane - jak sam opisał autor.
Ale tuż obok snuje się inna opowieść. Żyda o imieniu Jeszua (to od jego narodzin rozpoczyna się książka), cudownie ocalałego z Holokaustu, on towarzyszy nam do ostatniej strony, ostatniego zdania, które należy właśnie do niego.
Bo tak naprawdę Zagłada, ta Wielka Nicość w samym centrum stanowi tak naprawdę treść tej opowieści i to co po sobie zostawiła już na zawsze. Do niej zmierzamy i z niej próbujemy się wydostać.
Robi wielkie wrażenie rozmach z jakim autor kreśli tą epicką opowieść, jednocześnie pochylając się nad pojedynczym losem, każdemu poświęcając swoją uważność, jakby chciał pochwycić całość doświadczenia, bo każde jest ważne, każde ma znaczenie i stanowi cząstkę świata, który został bestialsko i okrutnie unicestwiony. 

Bo nie ma już tego Tarnowa, z taką pieczołowitością i drobiazgowością opisanych przez autora, nie ma już okolicznych wsi i miasteczek. Już nie ma powrotu, nie ma ocalenia, nie ma już tych, którzy je tworzyli i byli ich częścią. Bo nie do miejsc tęsknimy tylko do ludzi.
Sposób w jaki pisarz tworzy tak szeroką perspektywę oszałamia, przywołując echa wielkich prozaików, a jednocześnie robi to z niezwykłym literackim wyczuciem, odsłaniając przed czytelnikiem wielką mozaikę, której nie sposób do końca ułożyć, ale pozwalająca choć częściowo zrozumieć te doświadczenia. A to już bardzo dużo.

Kobierski zdaje się pytać co tak naprawdę decyduje o naszym ludzkim losie? Czy mamy na niego jakikolwiek wpływ? I czy tak naprawdę nasze wybory, które podejmujemy są ważne?
Bo jeśli o czyimś życiu bądź śmierci decyduje chwilowy kaprys żołdaka, łut szczęścia lub pecha, ułamek sekundy, czy mamy w ogóle wybór? Czy jak potomkowie Kaina, błądzimy po tym świecie nie znając celu (bo hebrajskie "Nod" to wprost nawiązanie do biblijnego miejsca zesłania Kaina), a ścieżki, którymi możemy podążać niewidoczne i ukryte?
Jak wiele i jak nieodwracalnego się wydarzyło, naznaczając i zostawiając wszystkich wokół wciąż z brakiem odpowiedzi na te pytania.
To Literatura, która ma moc stawiania ważnych pytań i gwarantuje wiele.

 

Wydawnictwo: W.A.B, 2010
Liczba stron: 603

 





 
     


wtorek, 12 stycznia 2021

„BAŚŃ O WĘŻOWYM SERCU ALBO WTÓRE SŁOWO O JAKÓBIE SZELI” Radek Rak

 

Absolutnie wyjątkowa to baśń, co oprócz tytułu podkreślają początki każdego rozdziału zaczynające się od słowa: "Powiadają...", a jak wiadomo nie od dziś, ludzkie języki lubią dodać, przetworzyć, a nawet zmyślić historię, o której gdzieś, kiedyś, ktoś mówił lub słyszał. Wiemy więc już na początku, że wszystko o czym czytamy ma swoje źródło głównie w gawędzie ludowej i przekazach, choć realia są jak najbardziej prawdziwe.
Dostajemy więc od autora powieść niezwykłą, opowieść o Galicji końca XVIII i pierwszej połowy XIX wieku, gdzie główny wątek osnuty jest wokół postaci Jakuba Szeli, jednego z przywódców galicyjskiej rabacji z 1846 r.
Postać, która sama w sobie obrosła różnymi legendami, których zdaje się być nawet więcej niż udokumentowanych faktów. Ale okazuje się, że wypełniona była nimi również cała Galicja, która jawi się w książce jako kraina wręcz mityczna.

Oto młody Szela, który swe serce oddaje (dosłownie) pewnej dziewczynie, która woli jednak pańskie luksusy, schodzi do podziemnej by zdobyć serce Króla Węży. Tak zaczyna się ta gawęda, której tłem są co prawda ówczesne wydarzenia historyczne i przemiany społeczne, ale w opowieści Radka Raka Galicja to przede wszystkim fantastyczna kraina z podań ludowych, biblijnych odniesień, zaludniona przez dziwne i tajemnicze postaci, rusałki, czarownice i gadające zwierzęta. Planeta mitów, które dodatkowo przetworzone przez niesamowitą wyobraźnię samego pisarza są światem z jednej strony bardzo tajemniczym, a z drugiej pełnym codziennego trudu, znoju i cierpienia.
Bowiem baśń, którą snuje autor to nie jest jedynie pasjonująca opowiastka. Zostajemy wciągnięci w wielki ludzki dramat, który był stałym i nieodłącznym składnikiem ogromnej większości mieszkańców Galicji.
Opowieść to bowiem o wyzysku i krzywdzie, zdawałoby się wiecznym podziałem na panów i chamów, żądzy zemsty, zazdrości i chciwości, nieustannym ścieraniu się pierwiastków dobra ze złem, które dodatkowo same są pokazane w krzywym zwierciadle.  

Pierwsza część utrzymana praktycznie cała w tej baśniowej, mitycznej konwencji powoduje, że powoli wciągnięci w tę narrację zaczynamy nie rozróżniać co z niej jest ze świata realnego, a co z tego baśniowego, oba bowiem przenikają się coraz bardziej.
Bohaterzy raz za razem ulegają magicznym przemianom, ożywiają uśpione od lat stworzenia, przyroda wchodzi w tajemniczą relację z człowiekiem.
Przy czym jest to baśń krwawa i brutalna, tak jak pełna przemocy była wtedy rzeczywistość, pełna osobliwego erotyzmu, ale też  sporej dawki ironii i humoru, który równoważy choć częściowo ów mroczny aspekt historii, której najbrutalniejszą odsłonę poznajemy w części drugiej.
Bo tak naprawdę o tej ciemnej stronie natury ludzkiej głównie to opowieść i dlaczego to ona bierze w końcu górę. 

Trzeba podkreślić niezwykłą wręcz kreatywność  i wyjątkową sprawność językową pisarza.
Stylizowany na staropolski język, który w żaden sposób nie męczy, wplecione doskonale archaizmy, umiejętne użycie wulgaryzmów sprawia, że książkę, mimo sporego ciężaru gatunkowego stanowi wyśmienitą czytelniczą przygodę, która pozwala spojrzeć na ten okres z nowej perspektywy.

Dodatkowo sporo w niej odniesień i tropów literackich, gier słownych (Galicja i Lodomeria, jako Golicja i Głodomeria lub Galicja, jako Galilea (bo "cóż może być dobrego z Galileji?")). Jest też nawet  dowcipna, choć bardzo prawdopodobna analiza stanu polskiego czytelnictwa.    

O wiecznych antagonizmach, społecznych podziałach, potrzebie miłości i sprawiedliwości, dążenia do buntu, który nie przynosi oczekiwanego efektu.
Niejednoznaczna, nieoczywista, galicyjska historia, a raczej jej bardzo oryginalna interpretacja. 
Nagroda Literacka Nike za 2020 r.

 

Wydawnictwo: POWERGRAPH, 2019
Liczba stron: 461







   


środa, 30 grudnia 2020

„MAPA” Barbara Sadurska

 

To jest książka w pewien sposób oszałamiająca. Do tego to debiut Barbary Sadurskiej uhonorowany Nagrodą im. Witolda Gombrowicza, co tym bardziej zasługuje na słowa uznania. Już sama jej kompozycja i struktura jest niezwykła. Raptem dwieście stron, sześć rozdziałów, z których każde jest opowiadaniem, a wszystkie one łączą się w niedomkniętą, otwartą powieść. Z niesamowitą ilością wątków i tropów, którymi podążamy.

A raczej śledzimy losy kilku artefaktów oraz ich kolejnych właścicieli, z których głównym jest tytułowa (autentyczna) średniowieczna mapa świata Fra Mauro i jej specyficzna kopia stworzona przez jego asystenta (postać kluczową dla całej powieści), oraz pewien medalion i nieznana akwaforta Rembrandta. Zaczynamy od współczesności i pewnego rozwodzącego się małżeństwa, poznajemy pewnego kolekcjonera z Antwerpii, trafiamy do średniowiecznych klasztorów, gdańskiego antykwariatu, pracowni artysty, rzeźni, szpitali, obozu i celi więziennej.   

Ale autorka ciągle myli tropy, urywa wątki, czasem w pół zdania, zmuszając tym samym czytelnika do ciągłej uważności. Nie ma głównego bohatera, jednej opowieści, a kilka warstw, które sami musimy "zdrapać", choć wyłoni się tylko zarys obrazu.
Tytułowa mapa zawierająca obraz ówczesnego świata, ale i widzianą przez niektórych bramę piekła staje się obiektem pożądania i zmienia właścicieli na przestrzeni prawie sześciu wieków, a kiedy się pojawia na kartach książki nieodmiennie towarzyszy jej śmierć. Bo też jest ta książka swoistym dialogiem z powtarzalnością historii i ludzkim obłędem, a zwłaszcza jego okrucieństwem, gdzie echa Zagłady wybrzmiewają najmocniej. Ze świata uporządkowanego, opisanego, na misternie wykonanej mapie wyłania się za sprawą człowieka chaos, żądza i przemoc.

W miarę jak zagłębiałem się w lekturę miałem nieodpartą chęć połączenia nici i wątków, które urywają się niespodziewanie, by rozpocząć się dalej kilka lub kilkanaście stron później, przeczuwając, że ta misterna konstrukcja prowadzi do rozszyfrowania zagadki. Poniewczasie okazuje się jednak, że to i tak byłby marny trud. Bowiem tak naprawdę historie nie domykają się, przeczuwamy jedynie ich podskórną ciągłość i zależność. I to właśnie jest w tej książce niezmiernie fascynujące.

Sadurska świetnie panuje nad językiem, zdania są wręcz wycyzelowane, niezwykle eleganckie.
A jednocześnie bardzo precyzyjne, "gęste", przenoszące bardzo dużo treści. Do tego nie ma książce zdań zbędnych, niepotrzebnych, wszystkie mają swoje miejsce.

Literacki palimpsest, finezyjnie i misternie skonstruowany do kontemplowania i szukania własnych interpretacji. I do tego długo nie daje o sobie zapomnieć.


Wydawnictwo: NISZA, 2019
Liczba stron: 206 


środa, 16 grudnia 2020

„POMARLI” Waldemar Bawołek



Waldemar Bawołek to pisarz, który funkcjonuje gdzieś na uboczu. Ma swój mały, własny świat, to Ciężkowice, niewielkie miasteczko gdzie mieszka, w obrębie którego koncentruje się jego codzienna egzystencja, jak również całe jego pisarstwo.
"A któż by sobie głowę zawracał zepchniętym na margines samotnikiem?" - pyta już na początku
"Pomarli" to jego najnowsza powieść. Układ i tytuły 13 rozdziałów sugerują, że będziemy tu mieć do czynienia z jakimś swoistym upamiętnieniem osób, które wryły się w pamięć pisarza. Każdy z nich zaczyna się numerem, imieniem i nazwiskiem danej osoby oraz wieku, w którym opuściła ten padół. Ale to tylko pozór, bowiem postaci te są tylko trampoliną do snucia przez autora własnych wspomnień, przeżyć, rozmyślań  na temat wydarzeń, w których uczestniczył. 

Wszyscy bohaterowie już nie żyją, ale ta śmierć nie funkcjonuje w głównym wątku. Jest gdzieś na uboczu. A wszystko toczy się w wirze codziennego życia, ze wszystkimi jego przejawami, przetworzone przez wyobraźnię pisarza. I przede wszystkim przez jego pamięć, stanowiącą pole do fantazjowania i budowania wszystkiego na nowo, bo to pisarz właśnie owych umarłych ponownie powołuje do życia,
Przy czym specyficzna to proza, w której tak naprawdę każdy czas istnieje równych prawach, teraźniejszość miesza się z przeszłością nieustannie. Nieoczekiwanie też przenosimy się z miejsca na miejsce. Mamy wrażenie, że wraz ze wspomnieniami autora podróżujemy nieustannie poprzez czas i miejsca, wszystko jest ulotnie i nieuchwytne i współistnieje naraz. Narrator raz jest małym chłopcem, za moment dorosłym mężczyzną, dziadkiem, by znów na powrót być dzieckiem.   
Wulgarność i dosłowność sąsiadują tu z poetyckością, śmiałe i dość obcesowe miejscami sceny erotycznep z prozaicznością życiowych czynności, miałkość i nijakość ze sztuką i wartościami wyższymi.
Narracja prowadzona jest też nieregularnie, raz zdaniami krótkimi i jasnymi, a raz są do konstrukcje bardzo rozbudowane, miejscami niezwykle poetyczne.
Zresztą jest w tej prozie coś na wskroś onirycznego, bowiem nie sposób czasem wyłuskać z niej opisy faktycznych wydarzeń. Nie wiemy w którym momencie opuszczamy realny świat, a wkraczamy w wizje, czy bardziej fantazje i zmyślenia autora. Mamy do czynienia z ciągłym zacieraniem granic.

Wiele w tej książce o samotności rozpatrywanej z różnych perspektyw, mierzeniu się z nieuchronnością egzystencji i o próbie oswajania lęków różnorakich. Dla Bawołka sposobem na to jest pisanie. 
W ostatnim rozdziale wymienione postaci pojawiają się wszystkie, narrator wymienia z każdym parę słów spotykając je w drodze z grzybobrania.  Na koniec jednak zostaje sam.
Dodatkowo z dość prozaicznym problemem, wszak z nich głównie składa się mi wszystko nasze życie, mimo. A nasze dążenia, szanse i aspiracje i tak skazane sa na niepowodzenie. Wszyscy tkwimy w jakimś zadziwiającym spektaklu złudzeń, zdaje się mówić Bawołek.
"Tak to wszystko ma się skończyć? Nikt mnie nie znajdzie, bo nikt mnie nie będzie szukał? Nikomu nie przyjdzie do głowy, by mnie szukać po świecie? Już dawno zgubiłem klucz do głównych wejść i wyjść."

Nie jest to lektura łatwa i czytelna, miejscami dość hermetyczna, a na dodatek nie daje zbytniego pocieszenia. 

Trzeba się mocno skupić, by wejść w ten świat. Mnie mocno zmęczyła (wcześniejsze "Echo słońca" dało mi dużo więcej satysfakcji), choć bez wątpienia jest frapująca. 
Mam też nieodparte wrażenie, że Bawołek pisał ją głównie dla samego siebie.    
 



sobota, 22 sierpnia 2020

„ZIMOWLA” Dominika Słowik

 

Po świetnym debiucie tej młodej pisarki z Jaworzna, przyszedł czas na drugą, głośną książkę, uhonorowaną Paszportem Polityki. I jest to powieść zacna.

Cukrówka, fikcyjne miasteczko w równie nierzeczywistej dolinie Zmornickiej, ale umiejscowione gdzieś pomiędzy autentycznymi miastami: Wadowicami, a Bielskiem-Białą. To tu rozgrywa się cała fabuła powieści gdzie tajemnicze, niewyjaśnione, budzące niepokój miejscowych wydarzenia zdają się zmierzać do punktu kulminacyjnego.
Bo Cukrówka naznaczona jest cudami i znakami, które cyklicznie pojawiają się w miasteczku, będąc zapowiedzią (przynajmniej w mniemaniu mieszkańców) czegoś zupełnie wyjątkowego.
Przy tym jest to miejsce bez historii, bo powstało tuż po wojnie, ale posiada swoje muzeum, którego i tak nikt nie odwiedza, z jednym dużym zakładem, który po transformacji upada, czyli miejsce jakich wiele w naszym kraju.
I pomimo swojej nijakości, jakby właśnie na przekór, to właśnie w Cukrówce, a nie gdzie indziej to „coś” ma się wydarzyć. 

Narratorką jest kobieta, która rekonstruuje zdarzenia z 2005 roku, kiedy skończyła 18 lat, i wraz z dwoma kolegami stała się świadkami kulminacyjnego punktu owych dziwnych przypadków.

Oto rówieśniczka bohaterki, córka miejscowego notabla zaczyna lunatykować nago po mieście i śpiewać w niezrozumiałym języku na dachach domów, budząc strach  i niepokój mieszkańców, pewien starszy odludek hoduje niespotykany gatunek pszczół, które na dodatek tresuje i budzi wśród miejscowych plotki o ukrytym skarbie, z pobliskiego jeziora wypływają zwłoki, niebo nad miastem spowija niewyjaśniony twór budząc sensacje nawet w prasie, a kolejny z cudów religijnych tylko dopełnia atmosfery niesamowitości. Wszystko to przełamane jest od czasu do czasu dawką specyficznego humoru.

Wraz z biegiem opowieści z głównej osi czasu poznajemy historie, które składają się na życie wielu bohaterów tej książki. Bohaterka odkrywa przed nami sekrety swojego dochodzenia do prawdy, kreśląc portrety swojej dość barwnej rodziny (matka jest zamkniętą w sobie dyrektorką miejscowego muzeum, ojciec porzucił pracę urzędnika, by zostać kolejno astrologiem, różdżkarzem i wróżem, próbującym odczytywać znaki zbliżającej się apokalipsy, i w końcu babka, z przekonań komunistka, niezależna, silna, miejska aktywistka) oraz pozostałych protagonistów, którzy odegrają w tej opowieści swoją rolę. 
Autorka historię każdego z nich dawkuje po kawałku, raz się cofając, a raz wybiegając naprzód, by połączyć (prawie) wszystkie nici w jeden obraz. 
A w samym centrum też jest obraz. Obraz cudowny Maryji Stanowojennej, który znika w tajemniczych okolicznościach, jednak zdaje się stanowić oś, wokół której spleciony jest los wszystkich. 
I choć na końcu prawda okazuje się być dosyć banalna, to sama opowieść o niej już taka nie jest, bo raz, że będąca doświadczeniem dopiero co wchodzącej w dorosłość kobietę, a dwa, że przefiltrowana przez jej pamięć tamtego okresu oraz wspomnienia innych, którzy podzielili się nimi z narratorką, by mogła „wytłumaczyć” sobie rzeczywistość i dojść do prawdy. Pamięć, która nieraz prowadzi nas na manowce, ale jakże cudne one bywają.

Bo to wcale nie jest najważniejsze, że wyjaśnienie okazuje się być dość prozaiczne. Najważniejsze bowiem jest jak, to pięknie określiła pisarka: „wskrzeszenie siebie samego, już dawno nieistniejącego.(...) Każdy z nas próbuje przecież ocalić świat na swój własny sposób”. 
I jest to bez wątpienia książka o pamięci (tej jednostkowej, ale i zbiorowej) i o tym co z nią robimy. Pamięć, która nieraz prowadzi nas na manowce, ale jakże cudne one nieraz bywają.
To też próba odczytania historii naszego kraju, tej najbliższej, okresu transformacji oraz zapis postrzegania rzeczywistości, podszyty swoistą nostalgią.

Książka jest też naprawdę udanym połączeniem różnych nurtów. Mamy tu i elementy thrillera, kryminału, powieści psychologicznej i obyczajowej, fantastyki, a nawet groteski. 
I mogłoby się wydawać, że to za dużo jak na jedną książkę, ale autorce udaje się to połączenie znakomicie.
Wciągająca to niebywale opowieść, napisana pięknym językiem, którym autorka szafuje z dużą swobodą i toczy tę wielowątkową i pogmatwaną na pozór historię bez pośpiechu.
Mnie dostarczyła dużo frajdy i satysfakcji.

wtorek, 4 sierpnia 2020

„NIE MA” Mariusz Szczygieł, czyli rzecz o niebyciu



Strata, nieobecność, pustka, odchodzenie i wszystkie inne synonimy niebycia to motyw główny zbioru reportaży Mariusza Szczygła. Trzydzieści kilka tekstów, które składają się na opowieść o zmaganiach ludzi z różnymi rodzajami utraty. Każdy rozdział stanowi osobną, odmienną historię, ale dotykającą i krążącą wciąż wokół słów tytułowych. Dodatkową wartością jest także różnorodna forma tekstów (np. jeden napisany w formie tabelki w excelu, a inny poprzerywany rzędem kropek, co skłania do snucia domysłów) stanowiąca nowatorskie podejście do gatunku jakim jest reportaż. Nie zawsze od razu, a czasem nie tak łatwo orientujemy się o jakiego rodzaju pustce pisze autor.
Część z tekstów zapada od razu mocno w głowę, zwłaszcza te spraw znikania ostatecznego (np. o siostrach Woźniackich, zapomnianych już dziś pisarkach, a prywatnie ciotkach braci Kaczyńskich, czy o czeskiej poetce Violi Fischerovej). Ale są i takie jak ten o tajemniczo ulatniających się rzeźbach Tomasza Górnickiego, które ustawione gdzieś na obrzeżach przestrzeni publicznej bardzo szybko wyparowują. I by móc zobaczyć efekt swojej pracy, artysta musi uwieczniać je na fotografiach, by mieć jakiekolwiek świadectwo własnej miejskiej galerii.
Jest też i kilka osobistych tekstów Szczygła o swoim ojcu, ale i wątek dotyczący prywatnych odwiedzin pewnego sklepu z pamiątkami po zmarłych w Budapeszcie, który autor systematycznie dwa razy do roku odwiedza. I te dotykają pamięci zaklętej w przedmiotach, bądź obecnej na obrzeżach naszego myślenia.
Są też teksty o ludziach anonimowych, którzy próbują na różne sposoby radzić sobie z utratą bądź świadomością otaczającej ich "nieobecności" w różnym wymiarze.
 W zasadzie każdy z rozdziałów to pasjonująca, osobna lektura, która otwiera przed czytelnikiem mnóstwo drzwi i ścieżek do odczytania własnego.
Na koniec autor zostawił swój najmocniejszy w wymowie tekst. Reportaż, który przyniósł mu tytuł Dziennikarza Roku, ale też postawił pytania o granice gatunku. I pokazał jak można skrajnie patrzeć na ludzkie sprawy.
Cechuje te teksty niebywała wrażliwość i empatia wyczulonego na człowieka pisarza, ale też świadomość, że jako reportażysta "wchodzi z butami" do cudzego życia. Obserwatora, który wyczulony jest na drobiazgi, prowadzące go do niesamowitych i ciekawych historii.
Zaraz po przeczytaniu całości wydaje się, że kompozycja całości jest dosyć chaotycznym zlepkiem różnych historii, ale życie nasze właśnie chyba tak wygląda.
Dość nadmienić, że autor o pomyśle na napisanie tej książki powziął, kiedy odkrył własną śmiertelność.
Pasjonująca to i wciągająca lektura. 

poniedziałek, 15 czerwca 2020

„ZŁY” Leopold Tyrmand, czyli desperados w Warszawie



Jak to się stało, że dopiero teraz sięgnąłem po tę (nie bójmy się tego słowa) kultową, rodzimą powieść? Doprawdy - nie wiem. Pewno znalazłoby się parę powodów, a choć już teraz stosunkowo rzadko zaglądam do literatury gatunkowej, to książkę Leopolda Tyrmanda (którego notabene rok 2020 Sejm Najjaśniejszej RP ustanowił) i tak przeczytać musiałem.

O tej blisko ośmiuset stronicowej książce, podobnie zresztą jak i o samym autorze, powstało mnóstwo analiz, prac i recenzji. Odnosili się do niej najwięksi polscy pisarze m. in. Konwicki, Pilch, Gombrowicz, a sama powieść i korzenie jej powstania obrosły legendą.

Czegóż w tej powieści nie ma? Bo nie tylko z samym, misternie skrojonym kryminałem do czynienia tu mamy. Są tu i elementy romansu, dramatu psychologicznego, awanturniczej powieści łotrzykowskiej, dokumentu, a nawet westernu. To też, i może przede wszystkim pean autora dla Warszawy, której powieść jest dedykowana, a ślady miłość do niej widać w podniosłych często, drobiazgowych opisach wszelkich miejsc w będącej u szczytu swojej odbudowy po zniszczeniach wojennych stolicy (akcja toczy się w 1954 r.). Ruiny, bramy, kawiarnie, bary, spelunki, warsztaty, kina, bazary, sklepy, dla wszystkich tych miejsc Tyrmand znajduje miejsce na barwny i czasem poetycki wręcz opis.
To też niezwykła skarbnica ówczesnego, specyficznego języka stolicy, powiedzeń i zwrotów, zwłaszcza warszawskiej tamtych lat, które brzmią dziś trochę anachronicznie, ale mają niewątpliwie swój urok. Ot choćby takie słówko „flanować się”, czyli włóczyć się bez celu po mieście. Ładne, prawda? A jest tego całkiem sporo.

Osią akcji jest postać tytułowego „Złego”, który nieoczekiwanie pojawia się w miejscach awantur (pierwsza z nich ma miejsce przy ul. Wiejskiej. Przypadek?), by w w niespodziewany sposób „spuścić łomot” agresorom, których ofiarami padają mieszkańcy miasta. Oprócz daru niezwykłej siły i szybkości ucieczki z miejsca zdarzenia, jedyną jego cechą są przerażająco białe oczy.
Wraz z z rozwojem wydarzeń i coraz szerszym echem działań głównego bohatera, śladem jego tajemniczej postaci rusza milicja, dziennikarze, świat przestępczy, który coraz boleśniej odczuwa te bezprecedensowe porachunki, sympatycy i kibice naszego bohatera, widzący w nim nadzieję na spokój w mieście oraz pewien detektyw amator. Wszyscy starają się poznać jego motywacje i dowiedzieć się kim jest.

Przez pierwsze dwieście stron powieść ma dosyć lekki charakter, ale później zaczynają się dziać rzeczy przyprawiające naprawdę o dreszcze. Poziom agresji i przemocy, której źródła wnikliwy czytelnik sam się domyśli, zaczyna przybierać nieobliczalne skutki, a pętla wokół „Złego” zaczyna się zaciskać.
W morzu lejącej się wódki, odmętach papierosowego dymu, degrengolady moralnej, mentów i opryszków, którzy coraz bezczelniej zagrażają codziennej egzystencji „zwykłych" ludzi próbujących poukładać sobie życie na powojennych gruzach.

Powieść posiada oczywiście wszystkie elementy klasycznego kryminału: samochodowe pościgi, nieoczekiwane zwroty akcji, drobiazgowe śledztwo i stopniowo odsłaniającą się tajemnicę. A przy tym galeria postaci, z każdej praktycznie warstwy społecznej, z pieczołowitością odmalowanych na kartach powieści. Niektóre (jak główny bohater) przedstawione z pogłębioną refleksją psychologiczną, inne potraktowane z dystansem lub przymrużeniem oka. Ot, jak choćby fajtłapowaty milicjant z gigantycznym zezem.

Dla mnie to książka stanowiąca takie skrzyżowanie powieści noir z pierwszymi komiksami amerykańskimi o superbohaterach, gdzie typowe elementy kryminalne sąsiadują ze zdarzeniami nieprawdopodobnymi, czy wręcz fantastycznymi. Przy tym jednak cechuje się ona dosyć wnikliwą obserwacją psychologiczno-społeczną, na którą oczywiście brać trzeba poprawkę cenzorską. Niepowtarzalny klimat powstającej z gruzów Warszawy (miejscem centralnym jest trwająca właśnie budowa PKiN) połączony z ciekawym i wielowątkowym pomysłem na wątek sensacyjny, przyprawiony błyskotliwym językiem stanowi ciągle o atrakcyjności tej książki, mimo upływu sporego czasu od jej napisania.

I choć bez wątpienia "Zły” zalicza się do kręgu literatury popularnej,  w niektórych momentach jest powierzchowny, czasem schematyczny, ale wyróżnia się swoim niezwykłym bogactwem gatunkowym, malarskim wręcz i szczegółowym opisem miasta, gdzie duch powojennej stolicy nie daje czytelnikowi spokoju.