czwartek, 29 kwietnia 2021

„ZÓŁTE ŚWIATŁO” Jerzy Pilch

 


Ciężko zakwalifikować ostatnią książkę Jerzego Pilcha. Na pozór to zbiór opowiadań, które jednak łączą się w quasi powieść. Dziwna to, frapująca i zaskakująca konstrukcja.
Oprócz powtarzających się tematów, które pisarz wrzucał do swojego literackiego kotła od początku swojej twórczości, znajdują się i nowe.

Nieodmiennie powraca więc wątek spraw ostatecznych, śmierci i odchodzenia, przefiltrowany przez niezwykłą wrażliwość pisarską. Jest miłość i miłosne szachy z pewną fotografią Marcela Duchampa.
Ale jest i rozliczenie z przeszłością, a dokładnie z rodzinną historią i tajemnicą ojca, którą ten przemilczał, choć wszyscy o niej wiedzieli. I trudne, skomplikowane z nim relacje z próbą zrozumienia "starego", ale i samego siebie.

I jest jak zwykle swoista gra z czytelnikiem, gdzie Ariel Poschukal, alter ego pisarza, nurza się w wątkach autobiograficznych, choć nie wiemy do końca co zmyśleniem jest, co prawdą. A układankę złożyć nie jest łatwo, ale chyba nie o to w tym chodzi.
Ewidentnie też jest to powieść pożegnalna, z chwytającym za gardło rozdziałem tytułowym, gdzie Jerzy Pilch ma świadomość zupełną, że życie składa się ze złudzenia wieczności i z przerażającej utraty tego złudzenia oraz z nieuniknionym poczuciem kresu.

Ale w żadnej mierze nie jest to proza przygnębiającą. Jak zwykle znajdziemy tu Pilchowy erudycyjny humor i dystans do otaczającej rzeczywistości.
Opis perypetii ślubnych z kilkadziesiąt lat młodszą wybranką, czy zapasów intelektulno-miłosnych (włącznie z czytaniem przez partnerkę tytułów ulubionych książek pisarza podczas cielesnych uniesień) to są fragmenty doprawdy cudne.
I są pięknie zbudowane zdania z nieśmiertelnymi frazami, które ciągle fascynują, ale wplecione w ciągle nowe wątki nadają nowe sensy. 
Piękne pożegnanie. Ale jest i ciąg dalszy. Festiwal Literacki Granatowe Góry końcem maja w rodzinnej Wiśle pisarza, który jest pięknym upamiętnieniem wspaniałego prozaika i felietonisty.


Wydawnictwo Wielka Litera, 2019
Liczba stron: 160

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

„RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM” Marcin Wicha

 


Bez sentymentalizmu, ale z wielką dozą czułości. Tak Marcin Wicha pisze o swojej mamie, jej odejściu, ale też o rodzinie i czasach, w których dorastał. I przede wszystkim, jak sam pisze we wstępie - o słowach i przedmiotach.

Przedmiotach, które zostają po bliskich, którzy odeszli, i które mają swój kontekst oraz sens tylko z nimi  i właśnie one (głównie książki) stanowią zaczątek opowieści oraz motor napędowy historii.
Słowach, które musieli wypowiedzieli, by nie powiedzieć za dużo. Słowach, które odgrywają ważną rolę  dopiero za jakiś czas, słowach, których "nie było", choć czasem "wyskakiwały" z ust" jak przekleństwo, słowach starannie dobieranych, które zawiodły, choć  starały się pomóc
Bo żydowskie dziedzictwo rodziny Wichy to jeden z jej głównych, oprócz rodzicielki elementów. 
Dziedzictwo na wpół przemilczane, ujawniane opłotkami, docierające jak echo z rozmów przy stole.
Bo nie będąc niepodobnym do Jerzego Kosińskiego jest się zamiennikiem słowa kleks w starych słownikach.
 
To zbiór biograficznych esejów, częściowo nawet mikro-esejów w trzech odsłonach, który mierzy się z żałobą i stratą. Stratą najbliższej mu osoby, która "kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć". To ona wiedziała kiedy "walić bez ogródek", a kiedy cierpliwie czekać. Kiedy użyć argumentów, na które zareagować ktoś musi, tak jak tego od niego oczekujemy, a prawdę w oczy mówić tylko od czasu do czasu. 

Porządkując mieszkanie kreśli przed nami swoje rozważania, nie zawsze czytelnych od razu, wspomnień przefiltrowanych przez jego wrażliwość literacką, gdzie równoważniki zdań, czy wręcz czasem pojedyncze wyrazy są nośnikiem, czy odnośnikiem do treści. I tu już czytelnik sam musi je "rozgryźć" lub uciec się do swoich skojarzeń, by znaleźć odpowiednie tory. 

I choć ta niewielkich rozmiarów książka traktuje o rzeczach bolesnych i trudnych, i znów zaznacza we wstępie, że nie będzie wesoła to nie brak w niej anegdot, nawet jest ich całkiem sporo. Niejednoznacznych, przenikliwych i ironicznych, bo choć "nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki" to trzeba próbować.

Wydawnictwo Karakter, 2016
Liczba stron: 183



środa, 14 kwietnia 2021

„WZGÓRZE PRZYŚNIEŃ” Artur Machen

 


Kim jest Lucjan Taylor? Dekadent, nadprzeciętny wrażliwiec, bujający w obłokach marzyciel za niespełnionym pisarskim pragnieniami? Czy może człowiek, który już w młodym wieku odkrył "coś" więcej i miał dostęp do rzeczy, które są czczym wymysłem niezdrowego umysłu?
Dostąpił czegoś wyjątkowego, został dopuszczony do "tajemnicy", czy dał się ponieść niepotrzebnym mrzonkom i zatracie?
To pytanie towarzyszy nam przez całą lekturę tego wyjątkowego dzieła pisarza, który zasłynął na przełomie wieków jako twórca gotyckiej fantastyki.
W tej, jak uważają krytycy jego najważniejszej powieści uciekł od zaszufladkowania go jako twórcy li tylko gatunkowego.  
Powieści, która czekała prawie dziesięć lat na wydanie i przez ówczesne literackie kręgi, mimo uznania dla literackiego kunsztu została odrzucona jako egzotyczna i perwersyjna.

Głównego bohatera poznajemy jako młodzieńca, mieszkającego z ojcem pastorem na walijskiej wsi, który włóczy się po urokliwych i pełnym tajemnic zakątkach, chłonie wrażenia, jakie dostarcza okoliczna przygoda, oddaje się rozmyślaniom, roi fantasmagoryczne sny, które odsyłają go do starożytnego Rzymu i przeżywa na pewnym wzgórzu otoczonym dębami dziwną i niewytłumaczalną "przygodę" inicjacyjną.
Wyjeżdża do Londynu z zamiarem napisania dzieła "doskonałego", gdzie oddaje się podobnym czynnościom, choć mroczne miasto stanie się równocześnie jego przekleństwem.
I to byłoby na tyle z większości panującej tu fabularnej akcji.

Bo to sfera "nadświata", czy tego co niedostrzegalne, a tylko możliwe do odczucia stanowi główną oś narracji. Czegoś zawieszonego w nieokreślonej przestrzeni rzeczywistości, gdzie dostęp mają nieliczni, lub też zdolność "wejścia" człowiek zagubił.
Lucjan próbuje przelać swoje przeżycia na papier i stworzyć dzieło wybitne, nie idąc na żadne kompromisy. Coś, co przekazać i oddać może tylko literatura. Bo też o tworzeniu literatury i dążeniu do pisarskiego arcykunsztu jest to rzecz.
O tym, że pisarz musi poświęcić wiele, a czasem wszystko, by móc "podzielić" się z innymi własną prawdą przekutą na sposób niepowtarzalny.
Jakie musi przeżyć zawody, bezpowrotne utraty, rozczarowania i niezrozumienia, by . 

Rozbudowane, niezwykle poetyckie i plastyczne opisy przyrody, ale też przeżyć bohatera i targających nim emocji, które wracają w ciągłych retrospekcjach i olśnieniach oraz niezwykle ornamentowy i bogaty język stanowi o niezwykłości tej książki. 
I ciągła konfrontacja tego, co przeżył w rodzinnych ustroniach i tego, co spotyka w mrocznych i nieprzystępnych zaułkach Londynu. Napotkanych sił, istoty których próbuje nieustannie dociec. 
Wszystko to spowite aurą niesamowitości i niezwykłości, która potęguje się z każdą stroną.
Dokąd wiedzie ta ścieżka?     
Literatura jest zmysłową sztuką wzbudzania nadzwyczajnych wrażeń za pomocą słów. (...) każda literatura piękna wywoływała w umyśle czytelnika również nieuchwytne, niewyobrażalne obrazy.
  
p.s. I jeszcze bogate posłowie Macieja Płazy, tłumacza i miłośnika Machena, gdzie znajdziemy m.in. informację, że Guillermo del Toro przy swoim fantastycznym "Labiryncie Fauna" inspirował się tą książką.
 

Wydawnictwo PIW, 2020
Tłumaczenie i posłowie: Maciej Płaza
Liczba stron: 319

czwartek, 8 kwietnia 2021

„DIABEŁ URUBU” Marlon James

Końcówka lat 50-tych XX wieku, Gibbeah, mała, zamknięta (pod koniec już dosłownie) jamajska wioska, społeczność, gdzie każdy wie o innych wszystko, choć tajemnic jest sporo, a ta najstraszniejsza wyjdzie dopiero na jaw.

O wyglądzie wsi zdecydował niejaki Aloysius Garvey (przypadkowo? jest to też nazwisko twórcy czarnego nacjonalizmu) majętny mulat z nieprawego łoża, który dzięki spekulacjom i nosowi do interesów dorobił się pokaźnej kwoty i to on zdecydował o jej kształcie. 
Centralnym miejscem wioski jest kościół, gdzie posługę pełni, coraz częściej sięgający do kieliszka pastor Hector Blight, upodlający się coraz bardziej i "ochrzczony" przez mieszkańców Rum Kaznodziej.
Pewnego dnia pojawiają się znikąd w wiosce sępniki (tytułowe urubu) oraz czarnoskóry nieznajomy, który wywleka z kościoła dotychczasowego "pasterza", sam każe się odtąd nazywać Apostołem Yorkiem i przejmuje jego rolę, by od tej chwili prowadzić mieszkańców, wyplenić z nich diabelskie nasienie (a tego jest sporo) i przygotować sąd "boży".
Odtąd wioska stanie się areną walki pomiędzy nimi, o rząd dusz, a motywy obu zostaną odsłonięte dopiero pod koniec lektury.
Który z nich wiedzie do "zbawienia, a który do zatracenia? To pytanie od początku przyświeca czytelnikowi, a odpowiedź będzie bardzo wstrząsająca i zupełnie niejednoznaczna. 

Głównym postaciom męskim towarzyszą również odpowiedniki kobiece, w postaci wdowy Mary, outsiderki  która przygarnie zdetronizowanego pastora oraz panny Lucindy, która stanie się powierniczką, a przynajmniej będzie próbowała, nowego, samozwańczego kapłana. 

Choć sama fabuła wydaje klarowna, nie jest proza łatwa, ani łatwa do przyswojenia z kilku względów.
Fraza często jest rwana, zmienia znienacka kierunek, rozpływa się w niedopowiedzeniach.
James nie stroni od prostego, wręcz prostackiego języka mieszkańców, który wraz z ich "grzesznymi" , miejscami obrzydliwymi wręcz postępkami stanowi tło rozgrywki, mieszając go z w mnóstwem cytatów biblijnych, czy apokryficznych, gdzie religijność stanowi niejako swoistą karykaturę.

Pełno w niej symboliki, nie zawsze czytelnej i zrozumiałej oraz specyficznego języka, do którego trzeba się przyzwyczaić.  
Postaci są przerysowane, włącznie z głównymi protagonistami, którzy niczym telewizyjni kaznodzieje zasypują się egzaltowanymi mowami popartymi nieraz rękoczynami.
Do tego swoisty jamajski realizm magiczny, zmieszany z miejscową magią (obeah), sytuacje rodem z ciemnego fantasy i przedziwna mistyka. 

Powieści nie można odmówić wyrazistości i bezkompromisowości, choć ja odniosłem wrażenie, że forma jest zbyt "przegięta" i utrudnia jednak przejrzystość.
Od razu też ostrzegam "wrażliwców", że uwypuklony stopień ohydztwa jest spory, a i obrazoburczość na dużym poziomie.
Przez pierwszą część mocno się męczyłem, druga, a zwłaszcza druzgocące rozwiązanie rzuciło odmienne światło na jej odbiór, choć niedosyt, nawet całkiem spory pozostał.
Mimo to jest to mocny, w całym znaczeniu tego słowa debiut laureata Bookera ("Krotka historia siedmiu zabójstw").


Wydawnictwo Literackie, 2019
Przełożył: Robert Sudół
Liczba stron: 257


 

czwartek, 1 kwietnia 2021

„KRÓTKIE WYWIADY Z PASKUDNYMI LUDŹMI” Dawid Foster Wallace

 

"Istnieją poprawne i owocne metody empatyzowania z czytelnikiem lecz wyobrażanie sobie siebie samego jako czytelnika do nich nie należy; prawdę mówiąc, jest to zabieg niebezpiecznie bliski groźnej pułapce przewidywania, czy czytelnikowi spodoba się coś, nad czym pracujesz, , i zarówno ty sam, jak i i bardzo nieliczni inni pisarze, z którymi się przyjaźnisz, wiecie, że nie ma szybszej drogi do zapętlenia się i zarżnięcia wszelkiej autentyczności w tym, co sie pisze, niż kalkulowanie zawczasu, czy dana rzecz będzie lubiana. To po prostu zabójcze." 

Absolutna bezkompromisowość, nieuleganie żadnym regułom, przymilaniu i głaskaniu czytelnika.
Dawid Foster Wallace to pisarz osobny i osobliwy. 
Jeśli cenicie klasyczną, spójną narrację nie bierzcie jego książek do ręki.
Jeśli lubicie szukać nowych form, innego spojrzenia na rzeczywistość i przy okazji trochę się "pomęczyć", mając świadomość obcowania z prozą wybitną, to zapraszam. 

Skróty, akronimy, piętrowe przypisy, częste luki w wypowiedziach, rzadkie, słownikowe nazewnictwo, mieszanie języka potocznego z wyszukanymi formami wyrazu to jego chleb powszedni.
Sam pisarz cierpiał na wieloletnią depresję, która w końcu doprowadziła do jego śmierci. Zresztą  w jednym z tekstów przedstawił absolutnie genialnie, choć z dużą dawką autoironii proces i meandry myślenia osoby zmagającej się z tą chorobą. Doceniany, choć bardzo wymagający, także wobec siebie samego  twórca, nigdy niechodzący na skróty.

Ten zbiór krótkich form (bo słowo opowiadania zupełnie nie oddaje formy tej książki) stanowi niezwykły postmodernistyczny konglomerat. Powstał przed jego ostatnią, nieukończoną powieścią. Mieszanka bardzo różnorodnych i kompletnie nie spajających się w całość tekstów, choć jej trzon da się wyodrębnić. 

Lektura tej książki wymaga od czytelnika nie lada wyzwania. Skupienia, ciągłej ważności i przede wszystkim ogromnej determinacji w przebrnięciu przez erudycyjny słowotok.
Na jej kartach w większości mamy bowiem do czynienia z dość obrzydliwymi osobnikami, głównie płci męskiej. Ich frustracjami, lękami, męczącymi wywodami o własnych niepokojach, niedoskonałościach i do tego z lubością lubiącymi o nich opowiadać. Ludźmi ery ponowoczesności i tv, dzielącymi włosa na czworo x 8, osaczonymi przez siebie samych, próbujących zwierzać się innym, bądź uczestniczących w terapiach różnorakich.
Wallace nie stroni od szokujących, momentami obscenicznych odrzucających wręcz fragmentów, w żadnym miejscu nie oszczędza i nie próbuje łatwych i gładkich rozwiązań. To czytelnik musi podjąć niemały wysiłek okiełznania i zrozumienia tekstu, a przede wszystkim psychiki bohaterów.
Ale są też teksty bardziej refleksyjne, niejednoznaczne Nie brak tu wysublimowanej ironii, mnóstwa erudycyjnej autoanalizy, dociekliwych prób "włamania się" do wnętrza pokręconych osobowości.

Jest tu kilka absolutnie genialnych tekstów, (np. ten o mężczyźnie, którego ojciec przez kilkadziesiąt lat pracuje w męskiej toalecie podając ręczniki klienteli), Tri-Stan: wydałem Sisse Nar na pastwę Eko,  pełen neologizmów i skrótowców imitujących język korporacyjny z nawiązaniem do klasycznej mitologii, czy autoironiczny, obrazujący skomplikowany proces twórczy "Oktet". Są też takie, po których przeczytaniu pytamy: bełkot, kpina, czy ordynarna gra i przegięcie niezrównoważonego pisarza? 

Oryginalne, frapujące, trudne i wyczerpujące, czasem niebywale frustrujące, ale potrafiące pochłonąć, doskonale obrazujące rozedrganie, lęki i pułapki współczesności.


Wydawnictwo W.A.B, 2015
Przełożyła::  Jolanta Kozak (mega szacun)
Liczba stron: 382