sobota, 22 sierpnia 2020

„ZIMOWLA” Dominika Słowik

 

Po świetnym debiucie tej młodej pisarki z Jaworzna, przyszedł czas na drugą, głośną książkę, uhonorowaną Paszportem Polityki. I jest to powieść zacna.

Cukrówka, fikcyjne miasteczko w równie nierzeczywistej dolinie Zmornickiej, ale umiejscowione gdzieś pomiędzy autentycznymi miastami: Wadowicami, a Bielskiem-Białą. To tu rozgrywa się cała fabuła powieści gdzie tajemnicze, niewyjaśnione, budzące niepokój miejscowych wydarzenia zdają się zmierzać do punktu kulminacyjnego.
Bo Cukrówka naznaczona jest cudami i znakami, które cyklicznie pojawiają się w miasteczku, będąc zapowiedzią (przynajmniej w mniemaniu mieszkańców) czegoś zupełnie wyjątkowego.
Przy tym jest to miejsce bez historii, bo powstało tuż po wojnie, ale posiada swoje muzeum, którego i tak nikt nie odwiedza, z jednym dużym zakładem, który po transformacji upada, czyli miejsce jakich wiele w naszym kraju.
I pomimo swojej nijakości, jakby właśnie na przekór, to właśnie w Cukrówce, a nie gdzie indziej to „coś” ma się wydarzyć. 

Narratorką jest kobieta, która rekonstruuje zdarzenia z 2005 roku, kiedy skończyła 18 lat, i wraz z dwoma kolegami stała się świadkami kulminacyjnego punktu owych dziwnych przypadków.

Oto rówieśniczka bohaterki, córka miejscowego notabla zaczyna lunatykować nago po mieście i śpiewać w niezrozumiałym języku na dachach domów, budząc strach  i niepokój mieszkańców, pewien starszy odludek hoduje niespotykany gatunek pszczół, które na dodatek tresuje i budzi wśród miejscowych plotki o ukrytym skarbie, z pobliskiego jeziora wypływają zwłoki, niebo nad miastem spowija niewyjaśniony twór budząc sensacje nawet w prasie, a kolejny z cudów religijnych tylko dopełnia atmosfery niesamowitości. Wszystko to przełamane jest od czasu do czasu dawką specyficznego humoru.

Wraz z biegiem opowieści z głównej osi czasu poznajemy historie, które składają się na życie wielu bohaterów tej książki. Bohaterka odkrywa przed nami sekrety swojego dochodzenia do prawdy, kreśląc portrety swojej dość barwnej rodziny (matka jest zamkniętą w sobie dyrektorką miejscowego muzeum, ojciec porzucił pracę urzędnika, by zostać kolejno astrologiem, różdżkarzem i wróżem, próbującym odczytywać znaki zbliżającej się apokalipsy, i w końcu babka, z przekonań komunistka, niezależna, silna, miejska aktywistka) oraz pozostałych protagonistów, którzy odegrają w tej opowieści swoją rolę. 
Autorka historię każdego z nich dawkuje po kawałku, raz się cofając, a raz wybiegając naprzód, by połączyć (prawie) wszystkie nici w jeden obraz. 
A w samym centrum też jest obraz. Obraz cudowny Maryji Stanowojennej, który znika w tajemniczych okolicznościach, jednak zdaje się stanowić oś, wokół której spleciony jest los wszystkich. 
I choć na końcu prawda okazuje się być dosyć banalna, to sama opowieść o niej już taka nie jest, bo raz, że będąca doświadczeniem dopiero co wchodzącej w dorosłość kobietę, a dwa, że przefiltrowana przez jej pamięć tamtego okresu oraz wspomnienia innych, którzy podzielili się nimi z narratorką, by mogła „wytłumaczyć” sobie rzeczywistość i dojść do prawdy. Pamięć, która nieraz prowadzi nas na manowce, ale jakże cudne one bywają.

Bo to wcale nie jest najważniejsze, że wyjaśnienie okazuje się być dość prozaiczne. Najważniejsze bowiem jest jak, to pięknie określiła pisarka: „wskrzeszenie siebie samego, już dawno nieistniejącego.(...) Każdy z nas próbuje przecież ocalić świat na swój własny sposób”. 
I jest to bez wątpienia książka o pamięci (tej jednostkowej, ale i zbiorowej) i o tym co z nią robimy. Pamięć, która nieraz prowadzi nas na manowce, ale jakże cudne one nieraz bywają.
To też próba odczytania historii naszego kraju, tej najbliższej, okresu transformacji oraz zapis postrzegania rzeczywistości, podszyty swoistą nostalgią.

Książka jest też naprawdę udanym połączeniem różnych nurtów. Mamy tu i elementy thrillera, kryminału, powieści psychologicznej i obyczajowej, fantastyki, a nawet groteski. 
I mogłoby się wydawać, że to za dużo jak na jedną książkę, ale autorce udaje się to połączenie znakomicie.
Wciągająca to niebywale opowieść, napisana pięknym językiem, którym autorka szafuje z dużą swobodą i toczy tę wielowątkową i pogmatwaną na pozór historię bez pośpiechu.
Mnie dostarczyła dużo frajdy i satysfakcji.

wtorek, 4 sierpnia 2020

„NIE MA” Mariusz Szczygieł, czyli rzecz o niebyciu



Strata, nieobecność, pustka, odchodzenie i wszystkie inne synonimy niebycia to motyw główny zbioru reportaży Mariusza Szczygła. Trzydzieści kilka tekstów, które składają się na opowieść o zmaganiach ludzi z różnymi rodzajami utraty. Każdy rozdział stanowi osobną, odmienną historię, ale dotykającą i krążącą wciąż wokół słów tytułowych. Dodatkową wartością jest także różnorodna forma tekstów (np. jeden napisany w formie tabelki w excelu, a inny poprzerywany rzędem kropek, co skłania do snucia domysłów) stanowiąca nowatorskie podejście do gatunku jakim jest reportaż. Nie zawsze od razu, a czasem nie tak łatwo orientujemy się o jakiego rodzaju pustce pisze autor.
Część z tekstów zapada od razu mocno w głowę, zwłaszcza te spraw znikania ostatecznego (np. o siostrach Woźniackich, zapomnianych już dziś pisarkach, a prywatnie ciotkach braci Kaczyńskich, czy o czeskiej poetce Violi Fischerovej). Ale są i takie jak ten o tajemniczo ulatniających się rzeźbach Tomasza Górnickiego, które ustawione gdzieś na obrzeżach przestrzeni publicznej bardzo szybko wyparowują. I by móc zobaczyć efekt swojej pracy, artysta musi uwieczniać je na fotografiach, by mieć jakiekolwiek świadectwo własnej miejskiej galerii.
Jest też i kilka osobistych tekstów Szczygła o swoim ojcu, ale i wątek dotyczący prywatnych odwiedzin pewnego sklepu z pamiątkami po zmarłych w Budapeszcie, który autor systematycznie dwa razy do roku odwiedza. I te dotykają pamięci zaklętej w przedmiotach, bądź obecnej na obrzeżach naszego myślenia.
Są też teksty o ludziach anonimowych, którzy próbują na różne sposoby radzić sobie z utratą bądź świadomością otaczającej ich "nieobecności" w różnym wymiarze.
 W zasadzie każdy z rozdziałów to pasjonująca, osobna lektura, która otwiera przed czytelnikiem mnóstwo drzwi i ścieżek do odczytania własnego.
Na koniec autor zostawił swój najmocniejszy w wymowie tekst. Reportaż, który przyniósł mu tytuł Dziennikarza Roku, ale też postawił pytania o granice gatunku. I pokazał jak można skrajnie patrzeć na ludzkie sprawy.
Cechuje te teksty niebywała wrażliwość i empatia wyczulonego na człowieka pisarza, ale też świadomość, że jako reportażysta "wchodzi z butami" do cudzego życia. Obserwatora, który wyczulony jest na drobiazgi, prowadzące go do niesamowitych i ciekawych historii.
Zaraz po przeczytaniu całości wydaje się, że kompozycja całości jest dosyć chaotycznym zlepkiem różnych historii, ale życie nasze właśnie chyba tak wygląda.
Dość nadmienić, że autor o pomyśle na napisanie tej książki powziął, kiedy odkrył własną śmiertelność.
Pasjonująca to i wciągająca lektura.