Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura szwedzka. Pokaż wszystkie posty

środa, 10 marca 2021

„DOM Z DWIEMA WIEŻAMI” Maciej Zaremba Bielawski

Żył w powszechnie szanowanej, lekarskiej rodzinie, i choć w absurdalnym okresie, gdzie na konferencję prasową z Rolling Stonesami nie przychodzi żaden dziennikarz, za to udaje się to autorowi, to przecież zupełnie nic nie zapowiadało pośpiechu pakowanych walizek i porzucenia wszystkich planów.

"Jestem Żydówką" to zdanie Maciej Zaremba Bielawski usłyszał od matki w wieku 17 lat w marcu 1968 r. I od tego wypowiedzianego zdania zmienia się w jego życiu dosłownie wszystko.
Ale dopiero po śmierci swoich rodziców, będąc już uznanym publicystą i dziennikarzem w Szwecji zaczyna pisać historię. Historię nie tylko swojej rodziny, ale też malując jej szerszy obraz i kontekst, który się z niej wyłania.
(...) moi rodzice i babcia zawarli pakt. (...). To zmowa milczenia: jeśli będą dzieci, mają być trzymywane w niewiedzy o wszystkim, co mogłoby zakłócić ich duchową równowagę."
Zmowa milczenia, która miała uchronić ich dzieci wraz z tym wydarzeniem traci swoją moc.
Jej tropem rusza Maciej, by zrozumieć. Na przykład to, dlaczego jego dziadek, pierwszy sędzia pochodzenia żydowskiego w Tarnowie dał w twarz na rynku pewnemu adwokatowi i był dla swojej rodziny utrapieniem, bo gdyby powiódł się plan mamy, zniknąłby z mojej pamięci (...) po to, aby jej dzieciom i jej wnukom było lepiej.

Początek książki to pierwsze spotkanie mamy autora z jej przyszłym mężem.
Spotykają się w szpitalu, którym on, Oscar Bielawski, pięćdziesięciokilkuletni ceniony i uznany lekarz psychiatrii, z rodowodem szlacheckim sięgającym bitwy pod Grunwaldem, zarządza, a ona, Elżbieta z domu Immerdauer o trzydzieści lat młodsza szuka u niego pomocy dla swego brata, choć sama zmaga się ze swoimi demonami.
"Kiedy los styka ich ze sobą oboje są niedobitkami", tyle, że z zupełnie innych światów.
Opowieść rodzinna, która staje się swego rodzaju zajrzeniem pod podszewkę polskiej historii XX wieku. Maciej Zaremba odtwarza własną, pogmatwaną rodzinną opowieść, ale też polskie, kręte i często nieopowiedziane ścieżki. I to z dwóch perspektyw: po kądzieli i po mieczu.

Ta pierwsza pełna tajemnic i wyparcia, która staje się przyczyną ich emigracji. Na jaw wychodzą fakty przemilczane i hańbiące.
Bo czy na przykład w świadomości zbiorowej istnieje informacja, że Związek Lekarzy Państwa Polskiego wprowadził 17 października 1937 r na walnym zjeździe do statutu paragraf aryjski, który wykluczał lekarzy pochodzenia żydowskiego z tej organizacji?!! W związkowym piśmie "Życie lekarskie" uczy się jak wytropić Żydów i ruguje ich z każdego zawodu lekarskiego, a stanowili oni wtedy 1/3 całego związku.
Śledzi i poszukuje więc Bielawski z mozołem po archiwach i źródłach, często ukrytych w zapomnianych archiwach bolesne i trudne do zrozumienia wydarzenia.
Rozszyfrowuje endecki i komunistyczny antysemityzm, by stwierdzić, że tak, ma on polską, własną specyfikę, która swoje straszne piętno odcisnęła nie tylko na nich.

Ta druga perspektywa też ma swoje ukryte i nieznane oblicze. Nieudany, pierwszy związek ojca, wojenne (a jest ich kilka) losy, włącznie z zupełnie nieprawdopodobną historią oflagów. I tu też będzie musiał autor zmierzyć się z wieloma przemilczanymi decyzjami, włącznie z tą najboleśniejszą: czemu ojciec, nie wyjechał razem z nimi?
Dlaczego pisze długie listy i co chce przez nie powiedzieć? I czemu ich zrozumienie zajęło mu tyle czasu?
Jak to się stało, że Polacy, to dla Macieja Zaremby Bielawskiego już oni?
"Sporo wiem o tym, jak to jest być obcym w obcym kraju, ale nic o tym, jak być obcym we własnym."
Dwie wieże to jego dom z dzieciństwa, szpital psychiatryczny w którym pracowali jego rodzice, ale również dwie drogi, dwa światy, które się zetknęły, choć nawet miłość nie mogła pokonać dzielących  ich odległości.

Wspaniale napisana, angażująca, pozwalająca zrozumieć po raz kolejny, że nic nie jest takim jakim się wydaje, i... tak z powodu Polski, musiała być przetłumaczona z języka szwedzkiego przez Mariusza Kalinowskiego. 
I wyobrażam sobie i marzę, żeby była czytana na lekcjach historii.

 Wydawnictwo Karakter, 2018
Tłumaczenie: Mariusz Kalinowski
Liczba stron: 316
Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego 




  



poniedziałek, 7 grudnia 2020

„POPARZONE DZIECKO" Stig Dagerman


Stig Dagerman - szwedzki klasyk, krótkie intensywne życie (podobnie jak i twórczość, wszystkie swoje książki napisał w niespełna pięć lat), błysk geniuszu i koniec. Postać zasługująca na osobną analizę.
"Poparzone dziecko" to przedostatnia jego powieść uznawana w jego rodzinnym kraju za tę najważniejszą, choć warto nadmienić, że wszystko co napisał miło w sobie błysk geniuszu.
Wydana w 1948 r. podzieliła mocno czytelników i krytyków.
Sama fabuła jest nieskomplikowana z kilkoma raptem postaciami. Oto w pewnej rodzinie umiera kobieta. Pogrążeni w żałobie mąż i syn, dwudziestokilkulatek próbują poradzić sobie z sytuacją. Ojciec szybko przedstawia synowi pewną kobietę, z którą okazuje się, że spotykał się jeszcze przed śmiercią żony. Syn sam ma narzeczoną, ale nawiązuje krótkotrwały i intensywny romans z macochą. Ale wszystko to co istotne w tej powieści dzieję się w sferze emocjonalnej Bengta (syna), głównego bohatera.

Powieść traktuje o dojrzewaniu, frustracji i tęsknocie, oraz próbie poukładania sensu na nowo.
Jest też takim studium zagubienia i niemożności zbudowania relacji rodzinnych, niezrozumienia (czy ono w ogóle jest możliwe) oczekiwań innych oraz poznania własnych pragnień.
Na uwagę zasługuje język powieści, krótkie, kompulsywne wręcz zdania, które wręcz idealnie oddają niezwykłe szamotanie, zagubienie i poszukiwanie młodziana. 
Książki aż kipi od skrajnych emocji  i podskórnego napięcia, które udziela się czytającemu. Wachlarz skrajności emocjonalnych na jej kartach jest dość imponujący, od żalu i smutku, obojętności, nienawiści, aż do gorącej i płomiennej miłości. To pomiędzy nimi bez przerwy szamocze się nasz bohater,  a ich areną są ciężkie i duszne pomieszczenia, oraz zimna i szara północ, która w jakiś dziwny sposób kontrastuje z wysoka temperaturą emocji. Motyw wyspy, która pojawia się kilkukrotnie na kartach jako arena najważniejszych wydarzeń również wprowadza rozdwojenie interpretacyjne. Z jednej strony stanowi zamkniętą przestrzeń, na którą są skazani bohaterowie, bądź stanowi iluzję ucieczki przed innymi.  

Mnie z jednej strony męczyły, raziły i zniechęcały freudowskie ścieżki analizy postępowania Bengta (owego młodzieńca), których sporo oraz dziecinne, wręcz błazeńskie jego decyzje i sztuczne zachowania (zresztą każdy z jej bohaterów w jakiś sposób szamocze się z relacjami wobec innych i samego siebie), ale z drugiej strony poprzez formę narracji, swoistą nerwowość we frazie i rozdygotanie książka mocno przyciągała do siebie i nie dała się odłożyć.

Również układ narracyjny powieści jest bardzo oryginalny.
Mamy nieparzyste rozdziały, które są prowadzone w trzeciej osobie przez narratora obiektywnego, obserwującego wydarzenia i emocje, a rozdziały parzyste będące listami Bengta w przeważającej większości pisanymi do samego siebie (poza trzema ostatnimi),  w których próbuje wyjaśnić przyczyny swoich kroków oraz targające nim uczucia. Ten zabieg karze spojrzeć z zupełnie innej strony na poczynania bohaterów, choć ich motywacji nigdy w pełni nie poznamy. 
Powieść zyskuje też inny odbiór, kiedy wiemy, że autor zginał śmiercią samobójczą parę lat po jej napisaniu, a część z jego osobistych doświadczeń znalazło tu odbicie.  

Momentami irytująca i drażniąca, ale wchodząca gdzieś pod skórę proza, choć na pewno nie jest lekturą "przyjemną".