środa, 16 grudnia 2020

„POMARLI” Waldemar Bawołek



Waldemar Bawołek to pisarz, który funkcjonuje gdzieś na uboczu. Ma swój mały, własny świat, to Ciężkowice, niewielkie miasteczko gdzie mieszka, w obrębie którego koncentruje się jego codzienna egzystencja, jak również całe jego pisarstwo.
"A któż by sobie głowę zawracał zepchniętym na margines samotnikiem?" - pyta już na początku
"Pomarli" to jego najnowsza powieść. Układ i tytuły 13 rozdziałów sugerują, że będziemy tu mieć do czynienia z jakimś swoistym upamiętnieniem osób, które wryły się w pamięć pisarza. Każdy z nich zaczyna się numerem, imieniem i nazwiskiem danej osoby oraz wieku, w którym opuściła ten padół. Ale to tylko pozór, bowiem postaci te są tylko trampoliną do snucia przez autora własnych wspomnień, przeżyć, rozmyślań  na temat wydarzeń, w których uczestniczył. 

Wszyscy bohaterowie już nie żyją, ale ta śmierć nie funkcjonuje w głównym wątku. Jest gdzieś na uboczu. A wszystko toczy się w wirze codziennego życia, ze wszystkimi jego przejawami, przetworzone przez wyobraźnię pisarza. I przede wszystkim przez jego pamięć, stanowiącą pole do fantazjowania i budowania wszystkiego na nowo, bo to pisarz właśnie owych umarłych ponownie powołuje do życia,
Przy czym specyficzna to proza, w której tak naprawdę każdy czas istnieje równych prawach, teraźniejszość miesza się z przeszłością nieustannie. Nieoczekiwanie też przenosimy się z miejsca na miejsce. Mamy wrażenie, że wraz ze wspomnieniami autora podróżujemy nieustannie poprzez czas i miejsca, wszystko jest ulotnie i nieuchwytne i współistnieje naraz. Narrator raz jest małym chłopcem, za moment dorosłym mężczyzną, dziadkiem, by znów na powrót być dzieckiem.   
Wulgarność i dosłowność sąsiadują tu z poetyckością, śmiałe i dość obcesowe miejscami sceny erotycznep z prozaicznością życiowych czynności, miałkość i nijakość ze sztuką i wartościami wyższymi.
Narracja prowadzona jest też nieregularnie, raz zdaniami krótkimi i jasnymi, a raz są do konstrukcje bardzo rozbudowane, miejscami niezwykle poetyczne.
Zresztą jest w tej prozie coś na wskroś onirycznego, bowiem nie sposób czasem wyłuskać z niej opisy faktycznych wydarzeń. Nie wiemy w którym momencie opuszczamy realny świat, a wkraczamy w wizje, czy bardziej fantazje i zmyślenia autora. Mamy do czynienia z ciągłym zacieraniem granic.

Wiele w tej książce o samotności rozpatrywanej z różnych perspektyw, mierzeniu się z nieuchronnością egzystencji i o próbie oswajania lęków różnorakich. Dla Bawołka sposobem na to jest pisanie. 
W ostatnim rozdziale wymienione postaci pojawiają się wszystkie, narrator wymienia z każdym parę słów spotykając je w drodze z grzybobrania.  Na koniec jednak zostaje sam.
Dodatkowo z dość prozaicznym problemem, wszak z nich głównie składa się mi wszystko nasze życie, mimo. A nasze dążenia, szanse i aspiracje i tak skazane sa na niepowodzenie. Wszyscy tkwimy w jakimś zadziwiającym spektaklu złudzeń, zdaje się mówić Bawołek.
"Tak to wszystko ma się skończyć? Nikt mnie nie znajdzie, bo nikt mnie nie będzie szukał? Nikomu nie przyjdzie do głowy, by mnie szukać po świecie? Już dawno zgubiłem klucz do głównych wejść i wyjść."

Nie jest to lektura łatwa i czytelna, miejscami dość hermetyczna, a na dodatek nie daje zbytniego pocieszenia. 

Trzeba się mocno skupić, by wejść w ten świat. Mnie mocno zmęczyła (wcześniejsze "Echo słońca" dało mi dużo więcej satysfakcji), choć bez wątpienia jest frapująca. 
Mam też nieodparte wrażenie, że Bawołek pisał ją głównie dla samego siebie.    
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz