Początek

Bo zawsze jakiś jest.
Już dawno chciałem pisać, głównie o literaturze (tego terminu będę się trzymał, bo dla mnie jednak pojęcie książki nie jest z nią tożsame), ale zawsze coś stało na przeszkodzie.
Czytanie to moim zdaniem, podobnie jak pisanie, rzecz dosyć intymna, a ja dodatkowo z wrodzonego introwertyzmu dość rzadko dzielę się z szerszym gronem z wrażeń z przeczytanych lektur. Tu może się to bardziej udać, tak sądzę.
Często też zaraz po przeczytaniu jakiejś zachwycającej książki masz ochotę obwieścić całemu światu, jaka to znakomita rzecz, ale euforia po krótkim czasie mija już bezpowrotnie, bo tak naprawdę wiesz, że i tak nic z tego nie będzie (to też taki mój, tym razem nabyty pesymizm). Ale może te zapiski, przemyślenia i wrażenia, (bo absolutnie nie roszczę sobie prawa do żadnych profesjonalnych recenzji) z przeczytanych książek zachęcą kogoś do sięgnięcia po nie. A dobrymi rzeczami dzielić się wszak trzeba.

Czytam nałogowo, to znaczy, że jeśli nie przeczytam choć paru zdań przez dzień czuję się dosyć nieswojo.
Rozpocząłem w ubiegłym wieku, pewno jak wiele osób od komiksów, które były pierwszymi moimi lekturami. Ilustrowane historie Henryka Chmielewskiego ("Tytus, Romek i Atomek) oraz Janusza Christy (Kajko i Kokosz) stanowiły prawie cały dziecinny świat.
Później nadszedł czas na Szklarskiego i serię o Tomku, no i westerny m. in. Karola Maya (Winnetou pochłonięty kilka razy) i Longina Jana Okonia, gdzie naprawdę stałem się Indianinem (i coś czuję, że chyba nim byłem w poprzednim życiu).

Kolejny etap to lata szkoły średniej, kiedy nastąpił wysyp wszelkiej maści książek zagranicznych. Głównie powieści sensacyjnych, thrillerów politycznych i kryminałów wszelkiej maści. Więc oprócz lektur, w większości czytanych z konieczności łykałem dosłownie cały ten dobrostan: Alistair MacLean, Robert Ludlum, Frederick Forsyth, czy Jack Higgins.

Przełom, jeśli chodzi o literackie odkrycie nastąpił pod koniec technikum. Nie będę zbyt oryginalny, ale po „Proces” Franza Kafki otworzył mi drzwi do literackiego wszechświata. Długo nie mogłem wyjść z podziwu , że oto jest pisarz, który w zupełnie dla mnie niezwykły sposób potrafi przelać na papier coś tak fenomenalnego.

Później to już było z górki. Zacząłem inaczej patrzyć na "nudnych klasyków", po których sięgałem coraz częściej.
Miałem też okres (już nawet nie pamiętam skąd się wziął) fascynacji literaturą amerykańską, a po latach wróciłem też do literatury gatunkowej, głownie kryminałów, ale już tych bardziej wysublimowanych, przede wszystkim skandynawskich takich jak Mankell, który po dziś dzień jest dla mnie takim kontynuatorem klasyków tego gatunku, jak Chandler, czy Elliot. A sam kryminał przestał być pariasem literackim.
Starłem się też czytać większość nowości wydawniczych, polecanych przez cenionych przeze mnie krytyków, redaktorów i dziennikarzy.
Aż raptem dotarło do mnie nieoczekiwanie, że nie przecież w życiu (chyba jedynym, choć pewności nie ma), nie przeczytam wszystkiego co chcę. Więc teraz wybieram książki bardziej starannie i po długim namyśle, co nie znaczy, że nie zdaję się
czasem na zupełny przypadek.

To na koniec cytat Wiesława Myśliwskiego, którego niezmiernie cenię:
„Powiedziałem kiedyś: piszę, bo nie wiem. Literatura jest bowiem dla mnie próbą samopoznania, a tym samym świata w sobie i poprzez siebie. Próbą dramatyczną, jako że tajemnica naszego ja nie będzie nam nigdy do końca dostępna. Lecz poza tym własnym ja pisarz nie ma innej własności”.

Z czytaniem jest dla mnie trochę podobnie.



   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz