wtorek, 23 marca 2021

„SILVA RERUM” I Kristina Sabaliauskaitė

 

To pierwsza część tetralogii litewskiej opisująca XVII wieczne Wilno i jej mieszkańców, a właściwie losy pewnej szlacheckiej rodziny Narwojszów z Milikont.
Po okresie zawieruch wojennej, na którą składało się krwawe powstanie kozackie Chmielnickiego, potop szwedzki i wojna z Rosją mieszkańcy Litwy mogą trochę odetchnąć i zacząć budować na nowo.

Ojciec rodu Jan Maciej ma swojej pieczy tajne dokumenty, przekazane przez księcia Janusza Radziwiłła zawierające listę osób, które oddały Wielkie Księstwo Litewskie pod protekcję Szwecji.
Na głowie dorastające bliźnięta (córkę Urszulę i syna Kazimierza) i kochającą żonę, Elżbietę.
Na przestrzeni kilkuset stron poznajemy ich losy, zapasy z życiem, wybory, przed którymi będą musieli stanąć i ich konsekwencje, które poniosą.

Widok i doświadczenie śmierci, najpierw ukochanego kota i jego pochówku, a później odejście ich małej siostrzyczki, naznaczy rodzeństwo i już w dzieciństwie wyznaczy dalsze ich ścieżki, którymi powędrują po wyjeździe do Wilna, choć każde z nich będzie musiało je mocno zrewidować.
A wszystko to za sprawą bakałarza-filozofii Jana Kirdeja Bironta, utalentowanego studenta, który w najeździe kozackim stracił całą swoją rodzinę, a przemoc której doświadczył spowodowała, że buntuje się przeciw Bogu i ziemskim prawom. Zostaje hedonistą, bezwzględnie czerpiącym z życia pełnymi garściami na warunkach, które on sam ustanawia.
To właśnie jego postać odciśnie się na na każdym z bohaterów rodziny Narwojszów.
To do niego i jego postawy będą się odnosili Kazimierz, który też wstępuje na drogę wiedzy i dołącza do stronnictwa Bironta oraz Urszula, która wybiera klasztor z ugruntowaną, mocną świadomością zostania świętą.
I rodzice, którzy po rozstaniu z dziećmi staną w obliczu podsumowania swojego życia oraz spisania bilansu zysków i strat.

Ich rozterki i dylematy tworzą całą fascynującą osnowę opowieści, będąc bardziej łotrzykowsko-awanturniczą księgą niż historycznym freskiem, aczkolwiek opisujący skrawek szlacheckiej Litwy, stanowiącej wówczas część Rzeczpospolitej. 

Przebogaty i wielokulturowy świat jest odmalowany z pieczołowitością i starannością o szczegóły.
Uczelnie, gdzie trwa walka tradycji z wolnomyślicielstwem, która przenosi się na ulice miasta, stając się zarzewiem przemocy.
Dworki, gdzie starsze pokolenie pragnie oddechu i spokoju, a młodsze szuka ciągłych rozrywek i podniet.
Klasztory, w których panują bezwzględne i żelazne zasady łamiące charaktery, wileńskie ulice i zaułki.   

Mnogość wątków i spraw, które porusza pisarka, dosłownie las rzeczy jak tłumaczy się łaciński tytuł jest imponujący. Poszukiwanie celu i koszty, które się z tego tytułu ponosi, relacje między wiarą, a racjonalnością,  kwestie lojalności, wierności zasadom, a zdefiniowaniem zdrady to tylko część z nich. I choć nie wszystkie są jednakowo ciekawe i spójne, to barwny, plastyczny język sprawia, że lektura dostarcza wiele satysfakcji.
Barokowe, długie,  zdania i brak dialogów, które występują tylko w formie opisów, czym książka nawiązuje do tytułowych sylw szlacheckich i pewna bezkompromisowość stanowią też o jej atrakcyjności.
Historyczna beletrystyka, nie bez wad, ale będąca dobrą odtrutką na Sienkiewicza. 
Nie będzie jak z "Potopem", pewnie sięgnę do kolejnych.

Wydawnictwo ZNAK, 2015
Przełożyła: Izabela Karybut-Daszkiewicz
Liczba stron: 511

wtorek, 16 marca 2021

„KIESZONKOWIEC” Fuminori Nakamura


Kieszonkowiec przemierzając ulice Tokio okrada bez pardonu co bogatszych mieszkańców z zawartości ich portfeli. Robi to z niezwykłą sprawnością, podnosząc kradzież niemalże do rangi sztuki. Niezwykle wręcz poetyckie opisy uczuć i napięcia, które towarzyszą naszemu bohaterowi podczas rabunku już w początkowych scenach mówią nam, że to nie będzie klasyczny kryminał. 
Bez zobowiązań, bez planu na przyszłość, bez przyjaciół, to pustka i bezcelowość spowija naszego bohatera, nie licząc wizji wieży widocznej na horyzoncie, która prześladuje go od dzieciństwa, stanowiąc jedyny, poza drogim garniturem, wyróżnik z anonimowego tłumu wielkiego obcego miasta.  
Opróżniając z gotówki portfele swoich ofiar, by wrzucić je później do skrzynki pocztowej i prowadząc jałową egzystencję autor stawia bohatera w roli outsidera, który sam, w dowolnym momencie decyduje o swojej drodze.

Ale ciągnie się za nim przeszłość, od której nie ucieknie. Osobista, która nie pozwala mu porzucić myśli o pewnej dziewczynie, ale i "zawodowa" zmuszająca do nieuchronnej konfrontacji.  Kiedyś bowiem, razem ze znajomym dostał od tajemniczej i nieznoszącej sprzeciwu persony propozycję nie do odrzucenia. Rabunek willi pewnego staruszka, który okazuje się być ważnym politykiem. Wszystko z pozoru idzie jak z płatka, wynagrodzenie za skok spore, a jedyny warunek to ulotnić się ze stolicy na parę lat.
Niestety zlecający okazuję się być bezwzględnym panem życia i śmierci, który niczym bóg ma władzę absolutną. To on ustanawia prawa, on wyznacza plan i on pokazuje ci konkretne miejsce w szeregu. I to w końcu on pisze scenariusz twojego życia, a od jego decyzji nie ma odwołania i apelacji.
I z tym fatum nad nim ciążącym musi się zmierzyć, bo przez fatalny zbieg okoliczności? znowu stanie na jego drodze. 
Żyjący na obrzeżu społeczeństwa, anonimowy i niezależny musi zostać marionetką w rękach demiurga zła.
Do tego dojdzie dziecko, którego matka zmusza do kradzieży w sklepach, a którego pod swe skrzydła weźmie nasz bohater, starając się z jednej strony odkupić swe winy, a z drugiej dać naukę i ostrzeżenie, sam szukając uzasadnienia sensu swej egzystencji.

I tu kończy się kryminał, a zaczyna pierwszorzędna psychologiczna rozgrywka, w której wszystko zdaje się być z góry ustalone. Nie bez przyczyny cytowany jest Dostojewski i nie bez powodu zatarte są granice dobra i zła.

Niezwykle intensywna, gęsta i mroczna powieść. Stawiająca pytanie o racjonalność i konsekwencje naszych wyborów, o  możliwości ucieczki od fatum. 
Daleko wykraczający poza ramy gatunkowe kryminał z Japonii. Zdecydowanie bliżej mu do psychologicznej powieści w klimacie noir. Dojrzała, choć niewielkich rozmiarów powieść, a otwarte i symboliczne zakończenie tylko to wrażenie potęguje.

Wydawnictwo Kwiaty Orientu, 2020
Przełożyła: Dariusz Latoś
Liczba stron: 224

 

niedziela, 14 marca 2021

„DZIENNIK UPADKU” Michael Laub


Każdy spada, każdy inaczej. Dziadek, ojciec i syn. Ten ostatni to autor. Wszyscy trzej prowadzą swoje dzienniki.
Dziadek, imigrant który przybył do Brazylii zaraz po II wojnie światowej, Żyd ocalały z Szoah, zaczyna prowadzić kuriozalne zapiski dotyczące świata, który w rzeczywistości nie istnieje, chcąc na nowo go "nazwać". Zamykając się w swoim gabinecie próbuje w ten sposób zagłuszyć to, co strasznego zostało za nim.
Ojciec, który w wieku czternastu lat musi pochować dziadka wpada w depresję, a w wieku dojrzałym diagnozują u niego Alzheimera, prowadzi dziennik, by nie zapomnieć.
I syn, (pisarz) który już od najmłodszych lat wpada w alkoholizm, potem w nieudane małżeństwa, krocząc prostą ścieżką ku zatraceniu.
Nad wszystkimi trzema unosi się słowo i widmo Auschwitz. Dla każdego z nich będące czymś innym.

Interesujący jest punkt wyjścia.
Szkoła żydowska, do której uczęszcza autor ma w swoich murach niewielki odsetek uczniów spoza diaspory, z racji jej statusu i renomy. Otóż nastolatkowie Żydzi wobec nie-Żydów często uciekają się do zachowań przemocowych, wręcz rasistowskich. Kulminacją jest przyjęcie urodzinowe najbiedniejszego z nich, kiedy podczas podrzucania do góry bezpardonowo upuszczają jubilata, co kończy się licznymi złamaniami i długą rehabilitacją. W wydarzeniu tym aktywnie uczestniczy sam autor, później próbując odkupić swój czyn. Razem z ofiarą bowiem przenosi się do świeckiej szkoły, gdzie jest jedynym Żydem wśród gojów, gdzie znów wikła się w krąg przemocy, tym razem psychicznej, ale równie bezpardonowej. To traumatyczne doświadczenie rzutuje na całe jego życie. 
I tak zaczyna się dalszy ciąg dramatu narratora i jego zapasy z pamięcią i z tym co odziedziczył po przodkach.
Jak sam zaznacza już na pierwszych stronach nie chce pisać kolejnej książki o Zagładzie i jej skutkach. Primo Levi, na którego się powołuje napisał według niego wszystko.
Każde pokolenie jednak inaczej zmaga się z uświadomioną bądź nie tragedią. Sam autor szamocze się nieustannie, najpierw próbując walczyć z ojcem i z rodzinną traumą, później wpadając w jej sidła, ale jego Auschwitz nie jest usprawiedliwieniem ciągłych porażek.
I co warte zaznaczenia jest pisana wyłącznie z męskiej perspektywy, bo też o bezradnej męskości traktuje.

Krótkie zdania, ciągłe, wręcz obsesyjne powtórzenia, sąsiadują z długimi i pełnymi niedopowiedzeń formami. Jest to bez wątpienia swego rodzaju bezkompromisowa autoterapia. Spiętrzenie nieszczęść, nieudanych ciągle prób wyjścia z zaklętego kręgu i nieustannych pytań, czy pamięć przeklętą, tą dalszą i bliższą da się ujarzmić? 
"Zosta­wić za sobą bez­sen­sow­ność doświad­cze­nia ludz­kie­go we wszyst­kich cza­sach i miej­scach, jak­by stra­ci­ło zna­cze­nie, w jaki spo­sób ta bez­sen­sow­ność się prze­ja­wia w życiu każ­de­go, i w tym, jak każ­dy sta­ra się i daje radę uwol­nić się od niej."
Lektura wymagająca i niełatwa w odbiorze, trudna w interpretacji, ale pozwalająca dostrzec inną perspektywę. 

Wydawnictwo Pauza, 2020
Przełożył: Wojciech Charchalis
Liczba stron: 189



środa, 10 marca 2021

„DOM Z DWIEMA WIEŻAMI” Maciej Zaremba Bielawski

Żył w powszechnie szanowanej, lekarskiej rodzinie, i choć w absurdalnym okresie, gdzie na konferencję prasową z Rolling Stonesami nie przychodzi żaden dziennikarz, za to udaje się to autorowi, to przecież zupełnie nic nie zapowiadało pośpiechu pakowanych walizek i porzucenia wszystkich planów.

"Jestem Żydówką" to zdanie Maciej Zaremba Bielawski usłyszał od matki w wieku 17 lat w marcu 1968 r. I od tego wypowiedzianego zdania zmienia się w jego życiu dosłownie wszystko.
Ale dopiero po śmierci swoich rodziców, będąc już uznanym publicystą i dziennikarzem w Szwecji zaczyna pisać historię. Historię nie tylko swojej rodziny, ale też malując jej szerszy obraz i kontekst, który się z niej wyłania.
(...) moi rodzice i babcia zawarli pakt. (...). To zmowa milczenia: jeśli będą dzieci, mają być trzymywane w niewiedzy o wszystkim, co mogłoby zakłócić ich duchową równowagę."
Zmowa milczenia, która miała uchronić ich dzieci wraz z tym wydarzeniem traci swoją moc.
Jej tropem rusza Maciej, by zrozumieć. Na przykład to, dlaczego jego dziadek, pierwszy sędzia pochodzenia żydowskiego w Tarnowie dał w twarz na rynku pewnemu adwokatowi i był dla swojej rodziny utrapieniem, bo gdyby powiódł się plan mamy, zniknąłby z mojej pamięci (...) po to, aby jej dzieciom i jej wnukom było lepiej.

Początek książki to pierwsze spotkanie mamy autora z jej przyszłym mężem.
Spotykają się w szpitalu, którym on, Oscar Bielawski, pięćdziesięciokilkuletni ceniony i uznany lekarz psychiatrii, z rodowodem szlacheckim sięgającym bitwy pod Grunwaldem, zarządza, a ona, Elżbieta z domu Immerdauer o trzydzieści lat młodsza szuka u niego pomocy dla swego brata, choć sama zmaga się ze swoimi demonami.
"Kiedy los styka ich ze sobą oboje są niedobitkami", tyle, że z zupełnie innych światów.
Opowieść rodzinna, która staje się swego rodzaju zajrzeniem pod podszewkę polskiej historii XX wieku. Maciej Zaremba odtwarza własną, pogmatwaną rodzinną opowieść, ale też polskie, kręte i często nieopowiedziane ścieżki. I to z dwóch perspektyw: po kądzieli i po mieczu.

Ta pierwsza pełna tajemnic i wyparcia, która staje się przyczyną ich emigracji. Na jaw wychodzą fakty przemilczane i hańbiące.
Bo czy na przykład w świadomości zbiorowej istnieje informacja, że Związek Lekarzy Państwa Polskiego wprowadził 17 października 1937 r na walnym zjeździe do statutu paragraf aryjski, który wykluczał lekarzy pochodzenia żydowskiego z tej organizacji?!! W związkowym piśmie "Życie lekarskie" uczy się jak wytropić Żydów i ruguje ich z każdego zawodu lekarskiego, a stanowili oni wtedy 1/3 całego związku.
Śledzi i poszukuje więc Bielawski z mozołem po archiwach i źródłach, często ukrytych w zapomnianych archiwach bolesne i trudne do zrozumienia wydarzenia.
Rozszyfrowuje endecki i komunistyczny antysemityzm, by stwierdzić, że tak, ma on polską, własną specyfikę, która swoje straszne piętno odcisnęła nie tylko na nich.

Ta druga perspektywa też ma swoje ukryte i nieznane oblicze. Nieudany, pierwszy związek ojca, wojenne (a jest ich kilka) losy, włącznie z zupełnie nieprawdopodobną historią oflagów. I tu też będzie musiał autor zmierzyć się z wieloma przemilczanymi decyzjami, włącznie z tą najboleśniejszą: czemu ojciec, nie wyjechał razem z nimi?
Dlaczego pisze długie listy i co chce przez nie powiedzieć? I czemu ich zrozumienie zajęło mu tyle czasu?
Jak to się stało, że Polacy, to dla Macieja Zaremby Bielawskiego już oni?
"Sporo wiem o tym, jak to jest być obcym w obcym kraju, ale nic o tym, jak być obcym we własnym."
Dwie wieże to jego dom z dzieciństwa, szpital psychiatryczny w którym pracowali jego rodzice, ale również dwie drogi, dwa światy, które się zetknęły, choć nawet miłość nie mogła pokonać dzielących  ich odległości.

Wspaniale napisana, angażująca, pozwalająca zrozumieć po raz kolejny, że nic nie jest takim jakim się wydaje, i... tak z powodu Polski, musiała być przetłumaczona z języka szwedzkiego przez Mariusza Kalinowskiego. 
I wyobrażam sobie i marzę, żeby była czytana na lekcjach historii.

 Wydawnictwo Karakter, 2018
Tłumaczenie: Mariusz Kalinowski
Liczba stron: 316
Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego 




  



niedziela, 28 lutego 2021

„RUINY I ZGLISZCZA” Wells Tower


Podobno krótkie formy, jakimi są opowiadania są probierzem "rasowego" literata. Jeśli to prawda, to Wells Tower takowym jest. Zawrzeć na kilkunastu, czasem na kilkudziesięciu stronach ładunek treści to wyczyn nie lada, jeśli dodać, że to jest jego pisarski debiut.
Dziewięć opowiadań jakie składają się na tę książkę są naprawdę najwyższej klasy. I choć nie wszystkie są równe i równie wciągające, to każde z nich zapada w pamięć.

Portretuje w nich tzw. zwykłych, przeciętnych obywateli, borykających się z różnymi ułomnościami i trudnościami zwłaszcza w relacjach z innymi. To ludzie, których dopada niespodziewanie jakiś kryzys bądź kłopotliwa sytuacja, w której może się znaleźć każdy z nas. Jego bohaterowie są często na skraju rezygnacji i rozczarowania światem i zniechęcenia innymi. Niezdolni do zmiany, szamoczą się w sieci uwikłań, zależności i niemocy sprawczej. 
Takie raczej przypadki beznadziejne, którymi sami nie chcemy być, choć możemy się w niektórych poprzeglądać jak w lustrze.
Wells wspaniale potrafi oddać rozterki prostego robotnika, zagubionej nastolatki, małego chłopca walczącego o uwagę, czy doświadczonego, ustawionego z pozoru biznesmena. 

Na uwagę zasługuje precyzyjny, sugestywny styl, podlany ironią i czarnym humorem, w którym przebija niezwykła empatia dla bohaterów, którzy mimo swoich prób i tak nie udźwigną swego losu. 
W kilka wersów potrafi nieoczekiwanie podnieść ciśnienie, zasiać niepewność i wzbudzić grozę, by zaraz później spowodować uśmiech i rozluźnienie. 
I zakończenia każdego z opowiadań, które tylko z pozoru wydają się urwane i niepełne, zawierają ukrytą i nie przynoszącą ukojenia puentę. Literacki obraz upadków i prób wzlotów niedoli człowieczej.

Ostatnie, tytułowe zaś opowiadanie to kompletne zaskoczenie, zupełnie odmienne w anturażu przenosi nas w czasy wczesnego średniowiecza i jest podbite swoistą, choć mocno groteskową baśniowością.  Ale to tylko uświadamia nam, że nasze problemy są ciągle do siebie podobne.
Kawał świetnej, wciągającej literatury.

Wydawnictwo Karakter, 2017
Przełożył: Michał Kłobukowski
Liczba stron: 270

 

poniedziałek, 15 lutego 2021

„MILIARD LAT PRZED KOŃCEM ŚWIATA” - Arkadij i Borys Strugaccy

 


Paradoks Fermiego w ujęciu tuzów i klasyków sci-fi.
Oto grupa naukowców, wśród których są astrofizyk (jako główny protagonista), biolog, orientalista, elektronik radioamator oraz wybitny matematyk doświadczają dziwnych i zastanawiających zjawisk, które zaczynają się dziać w ich otoczeniu. Spotykając się na rozmowie, przy której jak to w Rosji nie brakuje hektolitrów herbaty oraz napojów wyskokowych, dochodzą do wniosku, że to pozaziemska cywilizacja zwana tu przybyszami jest za nie odpowiedziana i próbuje ich powstrzymać przed swoimi odkryciami.
Przez większość ta mała i niepozorna książki ma humorystyczny wydźwięk, a wszystko to podlane jest specyficznym rosyjskim klimatem. Ale cały czas czuć podskórne drżenie, że coś tu faktycznie do końca nie gra, a z pozoru wyjaśnienie najbardziej prawdopodobne raczej w rachubę nie wchodzi. Atmosfera robi się coraz "gęstsza", ktoś ginie, a hipoteza zaproponowana przez matematyka, po gorących dywagacjach  zmrozi krew w żyłach i nie pozostawi zbyt dużego pola manewru dla bohaterów.
Najdziwniejszą i zaskakującą sprawą jest zmiana narracji z trzecioosobowej na pierwszoosobową i nie wiadomo, czy to był celowy zabieg autorów, choć z uwagi na rozwój wypadków wydaje się dość uzasadniona.
Akcji tu niewiele, a ta jest tylko pretekstem do rozważań bohaterów o naturze zdarzeń i próbie dotarcia do sensownego wyjaśnienia, a potem wybrania drogi wyjścia, którego okazuje się, że tak naprawdę nie ma, co czyni tę niewielkich rozmiarów książkę egzystencjalnym dramatem.
I choć nie są to może jakieś wyżyny literackie, to czyta się to z dużą przyjemnością. 
O granicach i bezradności ludzkiego poznania, możliwościach nauki i drodze przez mroczny jednak wszechświat. 


Wydawnictwo Iskry, 1984
Przełożyła: Irena Lewandowska
Liczba stron: 122

sobota, 6 lutego 2021

„INTERNAT” Serhij Żadan


Wojenne post-apo tyle że prawdziwe i tuż obok nas, bo choć Żadan nie umiejscowił miejsca akcji w konkretnym miejscu, to domyślamy się, że jesteśmy gdzieś w Donbasie i kroczymy wraz z Paszą, nauczycielem, po ziemi ukraińskiej dotkniętej wojennym konfliktem.

Proza to bardzo sugestywna, i choć o wojnie napisano już tysiące stron, Serhij Żadan czyni to na swój sposób, odzierając ją z niepotrzebnych elementów i zostawiając czytelnika bez złudzeń. 

Trzy dni wędrówki obok/przy linii frontu naszego bohatera, który udaje się do nieodległego miasta, gdzie dotarły walki, po swojego siostrzeńca, który przebywa w internacie, by sprowadzić go do domu.
Paszy nie interesuje polityka, nie ma żadnej ochoty na zaangażowanie, chce żyć zwyczajnie.
I choć nie ma tu bezpośrednich stron przemocy z kart wybrzmiewa podskórny lęk. Nigdy nie wiesz w którym momencie i skąd nadejdzie niespodziewane. Nasz bohater nie wie kto jest z kim, po czyjej stronie. Zresztą nikt stron konfliktu nikt nie rozróżnia, określenia wasi/nasi są mylące, spodziewać się można najgorszego zewsząd. Stąd właśnie wyziera ów niewyobrażalny strach i lęk, które w swojej prozie bezbłędnie przekazuje Żadan.

Pisarz poprze swój sposób prowadzenia narracji i użyte środki uwypukla to co w tej wojnie absurdalne, ale też przerażające. 
Niemal fizycznie odczuwamy krajobraz wokół, który uległ degeneracji, gdzie nawet ptaki uciekły. 
Olej, mokra sierść smar, gryzący dym, spalenizna brudny śnieg to intensywne wyznaczniki zapachu, którego cały czas doświadczamy.
Krótkie, intensywne, czasem suche zdania, odarte z niepotrzebnych ozdobników.   
Do tego dziwne, czasem chaotyczne dialogi, które wiele razy nie prowadzą do żadnej konkluzji. Tak jakby ludzie zatracili zupełnie możliwość komunikacji. Każdy zaszył się we własnym strachu i skorupie. Doskonale widoczne to jest przy próbie nawiązania relacji Paszy z siostrzeńcem, kiedy już wspólnie próbują wrócić do domu i normalności, która tak naprawdę oznacza czyste ubranie, herbatę i w miarę spokojny sen.
Smutna, ale bardzo prawdziwa, jak tylko prawdziwa może być literatura i na końcu jednak z tlącą się iskierką jakiejś nadziei.


Wydawnictwo Czarne, 2020
Przełożył: Michał Petryk
Liczba stron: 288