wtorek, 14 grudnia 2021

„BRATNIA DUSZA” David Diop

 


Wszystko co najgorsze w wieku XX miało początek w tej wojnie, a ta wojna wykluła się z lat wyzysku i podziałów. Mierzenie się z tym dramatem wraca ciągle w echach literackich, nawet po tylu latach.
Diop francuski pisarz pochodzący z Senegalu,  dokłada swój oryginalny, zdecydowany i wyrazisty kamyczek własnej wizji, kierując go w inne rejony.

Oto Alfa Ndiaye wcielony do francuskiej armii z francuskiej kolonii w Senegalu doświadcza koszmaru wojny w okopach. Dodatkowo kolonialne piętno sprawia, że "czekoladowi" z Afryki, oprócz pogardliwego traktowania, rzucani są do samobójczych szarż. Kiedy jego najbliższy przyjaciel z rodzinnej wioski zostaje śmiertelnie ranny, prosząc go w bólu o skrócenie swoich cierpień, Ndiaye podejmuje decyzję, której dręczące skutki doprowadzą go do "myślenia" własnego, uświadomią mu skutki i przyczyny, poprowadzą do zemsty, która realizowana z konsekwencją stanie się najpierw źródłem podziwu współtowarzyszy i dowództwa, by później zamienić się w lęk i strach przed braterstwem śmierci.
Bohater wojenny zamienia się w "pożeracza dusz", towarzysza kostuchy i krwiożerczego dzikusa, nawet w oczach swoich współtowarzyszy.  
"Bogiem a prawdą, takie jest życie, taki jest świat: wszystko ma dwa oblicza."
Bo na polu bitwy, szaleństwo i furia mogą być tylko sterowane, są potrzebne tylko podczas ataku, po gwizdku kapitana są tabu. Wojna szaleńców nie potrzebuje, choć ciągle ich stwarza.
Marionetki ludzkie stają się nieobliczalnymi, a zbyt dzika walka to za dużo. Wystarczy tylko zabijać. To przecież cywilizowana wojna, choć oczy kapitana pełne są nienawiści do wszystkiego, co nie jest wojną.
Wojna dla dowódcy to kobieta kapryśna, a jej zachcianki trzeba zaspokoić. Tylko on wie jak to zrobić.
Stąd pozbędzie się swojego "rywala" w szaleństwie, do którego prawo ma tylko on. 
Wtedy też dowiemy się całej historii dzieciństwa i dorastania głównego bohatera. Senegalska wioska z jej lokalnym kolorytem i Piekło wojny, które stało się ich udziałem, choć chcieli tylko podążyć za marzeniami. 
Okrucieństwo wyniesione i zaszczepione wybucha w zaskakującym finale, łącząc się w brutalnym akcie, stając się okaleczoną próbą przywrócenia z głębi ziemi niczyjej swojego przyjaciela.

Rozdzialiki stworzone na wzór specyficznej litanii i zaśpiewu, mają transową wręcz siłę przyciągania. Monolog Nadiye staje się magnetycznym lamentem, dopominającym się wysłuchania krwawiącym głosem z zaświatów, wplecionym w afrykańską obrzędowość i wierzenia.

Ta niewielka książeczka ma, trzymając się terminologii wojskowej, ogromną siłę rażenia.
Niezwykle sugestywna, oszczędna, głęboko mroczna, ale niezwykle precyzyjna proza o obłędzie zgubionej duszy.

Wydawnictwo Cyranka, 2021
Przełożył: Jacek Giszczak
Liczba stron: 140

piątek, 10 grudnia 2021

„POUFNE” Mikołaj Grynberg


Okruchy. Życia historie poskładane z okruchów. Zbiorowy bohater, którym jest rodzina, syn, ojciec, dziadek, matka, córka. Bez imion i nazwisk, dat. Króciutkie, niektóre lapidarne wręcz, zwięzłe do granic rozdzialiki, ale gęste jak zastygający kisiel, nasączone znaczeniem jak rodzynkami sernik. Prozaiczne i codzienne sytuacje, nacechowane "dziwnymi" zachowaniami bohaterów, w których głębokie znaczenia ujawniają się mimochodem. Gest, obraz, przedmiot, czasem jedno słowo, które każą domyślać się czegoś więcej. Przeczucia wiedzy, którą mamy, ale jej sobie nie uświadamiamy lub odrzucamy. Bo za dużo, bo znowu, bo wciąż, ileż można... Jak narrator, który: "Pewnie, że rozumiał. Chciał jednak choć przez chwilę przebywać w szczęśliwym świecie.".
Żegnanie pamięci Zagłady, choć ta ciągle trzyma się klamki u drzwi, natrętna i uparta odejść nie chce.
Nieprzekazywalne doświadczenie odbija się niespodziewanym echem, docierając wciąż dalej i dalej do kolejnego potomka i czytelnika.

Każdy malutki rozdział to osobny tekst, choć część z nich każe domyślać się tych samych bohaterów, ujętych w innych sytuacjach, z innej perspektywy. Teksty napisanie z perfekcyjną, wycyzelowaną pieczołowitością, gdzie nie ma miejsca na zbędne słowo. 

Znaki wypalone w duszy, zatarte i wyblakłe staną się i tak widoczne, dadzą się odczytać.
Jak słowa kyrie eleison, których syn na lekcji przetłumaczyć nie umie, choć nauczyciel twierdzi, że nie chce; jak kobieta z projektowanym domem z systemem schowków i tuneli; czy profesor niebiorący udziału w konferencjach tylko w jednym kraju.
Groza pamięci przebijająca zewsząd razem z wypracowanymi mechanizmami obronnymi, stanowiące nieodłączne składniki  żydowskiego losu.

Ile zostaje w kolejnych pokoleniach, z tego czego świadkami byli przodkowie? Jak wiele lęku i obaw dziedziczymy.  Czy tego chcemy, czy nie przeszłość rezonuje i jej dźwięk do nas dotrze. "Wszystko ma swoje wady i mało zalet.". Jak  w ciągłej i iluzorycznej wszak potrzebie zapewnienia bezpieczeństwa, bo "ona" znowu może  nadejść, a czas międzywojnia może skończyć się w każdym momencie. 
Konfrontacja z ostatecznym na wielu poziomach odczuwania i godzenia się z nieuniknionym.
Do tego niezwykła, wręcz nieprawdopodobna literacka czułość Grynberga, językowa subtelność, melancholia poprzeplatana z wysmakowanym humorem i mistrzowskim rozłożeniem akcentów.

Przejmująca, mądra, dotykająca, niezwykła proza złożona tylko z elementów ważnych, dzieląca się z czytelnikiem materiałem głęboko poufnym.



Wydawnictwo Czarne, 2021
Liczba stron: 232

niedziela, 28 listopada 2021

„CZERWONE FRAGMENTY. Autobiografia procesu” Maggie Nelson

 

To jedna z tych książek wymykająca się klasyfikacji i zaszufladkowaniu, stworzona poza gatunkowymi ramami. A podtytuł niezwykle sprytnie zwodzi na manowce odzwierciedlając swój właściwy sens w trakcie lektury.
Bo tak, jest to swoista autobiografia, dodatkowo autobiografia wielu procesów i nie tylko tego dosłownego toczącego się na sali sądowej. "Raport z terenu" stanowiący próbę dotarcia do "prawdy".

Autorka, w przededniu wydania tomiku wierszy, poświęconego ciotce Jane (polski tytuł. "Jane. Morderstwo"), siostrze mamy, która został brutalnie zamordowana przed trzydziestoma pięcioma latami w wieku lat 23 u progu dorosłego życia, odbiera telefon z policji. Śledczy wyjaśnia, że niewyjaśniona zbrodnia sprzed lat została, dzięki nowoczesnym metodom, rozpracowana, a sprawca niebawem będzie aresztowany i osądzony. Domniemany seryjny zabójca, który mordował w tamtym czasie młode kobiety, a ta zbrodnia też mu została przypisana, okazuje się niezwiązany z tą sprawą.

Rodzina pisarki, żyjąca przez tyle lat w cieniu tej tragedii zostaje ponownie skonfrontowana z okropnymi faktami i zmuszona do przywrócenia bolesnych wspomnień. Z całą otoczką sensacyjno-medialną, w której z konieczności sama bierze udział z wnikliwością przygląda się  swoistej "atrakcyjności" zbrodni, ale też drobiazgowo i z ogromną wrażliwością opisuje wpływ jaki wywarły na niej samej fotografie ciała zmaltretowanej ciotki,  z pieczołowitością omawiane podczas śledztwa i procesu, docierając do zupełnie niezbadanych i odkrywczych wniosków.

Maggie Nelson od tego punktu granicznego rozpoczyna swoją wielowarstwową, złożoną i niejednoznaczną opowieść. 

Podczas pisania, przyświecał mi tylko jeden cel: pozwolić, by wydarzenia związane z rozprawą sądową, wydarzenia związane z moim dzieciństwem, wydarzenia związane z zamordowaniem Jane oraz akt pisania zaistniały we wspólnym momencie czasu i przestrzeni".

Wątki sądowe, proces dochodzenia do "sprawiedliwości" i samo jej pojęcie, ale też reperkusje jej wymierzania stanowią oczywistą kanwę narracji, prowadząc do próby analizy umysłu samego mordercy, ale również niejednoznaczny stosunek samej autorki do sprawcy, stanowią jeden z ważnych elementów powieści.

Pisarka analizując życie własne i najbliższej rodziny w cieniu doznanej tragedii dokonuje swoistej wędrówki do przeszłości. Cień, duch ciotki towarzyszył im bowiem często nieuświadomiony, mimo pozornej deklaracji matki, twierdzącej o pogodzeniu się ze śmiercią siostry.
Choćby filmy, które wspólnie zdarza się im oglądać, książki, po które sięgają, czasem nieprzewidywalnie kierują ich myśli ciągle do tego feralnego dnia. Ciążenie, z czasem zupełnie niezauważalne pcha ich niezmiennie w rejony realizowanego "projektu bezpieczeństwo", tyleż koniecznego, co iluzorycznego  w swej istocie.
Bo też smutek, który zagnieździł się wtedy, wcale nie odszedł, przeszedł metamorfozę i wciąż pozostał, niczym złowieszczy, mroczny welon.

Ale Nelson sięga też dużo głębiej. Swoje dzieciństwo, dojrzewanie, burzliwe, siostrzane problemy emocjonalne, nagła śmierć ojca, ciężkie rozstania miłosne to wszystko kolejne procesy, które z ogromną wnikliwością próbuje przefiltrować przez swoje emocje i wielką wrażliwość literacką.

Niezwykle grząski to grunt, gdzie cienką granice intymności przekroczyć łatwo. Nelson za sprawą lirycznego, przepełnionego głębią literacką języka udaje się całkowicie oddalić to zagrożenie, pomimo że w swoich wyznaniach posuwa się naprawdę daleko. 

Miejsca, gdzie przygląda się samej sobie, próbując opisać zmagania z bolesną materią rzeczywistości są wyjątkowe i stanowią też dla niej w istocie możliwość spojrzenia na wiele spraw z zupełnie innej strony i w szerszym, kobiecym kontekście, jak na przykład konieczność swoistego oddalenia, anonimowości, będąca dla Nelson jednym z ulubionych doznań. "Być "człowiekiem tłumu", albo odwrotnie, sam na sam z naturą, tudzież ze swoim Bogiem. Rościć sobie prawo do przestrzeni publicznej, nawet jeśli czujesz właśnie znikasz w jej obfitości, w jej majestacie. Ćwiczyć się w śmierci, doznając zupełnej pustki, lecz jakimś cudem pozostając przy życiu." 

Stan, w którym znalazła się pisarka oraz doświadczenia, które były jej udziałem nieuchronnie prowadzą do rozważań dotyczących tej największej, niezrozumiałej tajemnicy śmierci.
"Szykując się do procesu, niekiedy czuję się tak, jakbym za sprawą bólu wywołanego tą stratą doświadczałam pewnej formy oświecenia - że dzięki niemu w końcu zaczynam pojmować, iż nasze myśli, emocje, całe nasze życie to w gruncie życie złudzenie, długi, barwny, urozmaicony sen, z którego budzi nas śmierć".

A stąd już zupełnie blisko do owych tytułowych "czerwonych fragmentów", których jest tylko kilka, ale nabierają kolejnych, zupełnie nowych znaczeń.
Odkrycia, nowe ścieżki i tropy. Dojmująca lektura.

Wydawnictwo Czarne, 2021
Przełożyła: Anna Gralak
Liczba stron: 232

środa, 17 listopada 2021

„ŚPIEWAJCIE, Z PROCHÓW, ŚPIEWAJCIE” Jasmyn Ward

Jedną z cech literatury wybitnej jest przekazanie doświadczenia obcego czytającemu w taki sposób, żeby zanurzył się w niej, a wracając na powierzchnię czuł całym sobą, że przytrafiła się mu podróż niespotykana, której odbycia zaplanować nie można, a jej ślady pozostają wyraźne na zawsze.

Tego dokonała w swej powieści Jasmyn Ward (dwukrotna laureatka National Book Award). Słowo podróż jest tu kluczowe, gdyż to książka drogi i to na wielu poziomach.
W warstwie pierwszej, fabularnej to podróż pewnej afroamerykańskiej rodziny: mama Leonie z trzynastoletnim synem Jojo i kilkuletnią Kaylą (Michaelą) ruszają do południowego Missisipi,  do stanowego więzienia Parcham w głębi stanu, by po kilku latach odsiadki odebrać Michaela, męża Leonie i ojca jej dzieci. Michael to biały Amerykanin, którego związek z czarnoskórą dziewczyną jest absolutnie nieakceptowany przez jego rodziców, potomków plantatorów. Dzieci wychowywane są przez dziadków Zrzeki (Tatko) i chorą babcię (Mamcię), bo Leoni swój instynkt macierzyński "zagubiła", ale też wpadła w sidła używek wraz z przyjaciółką Misty, która również wyrusza z nimi w tę trasę.

To będzie droga, tam i z powrotem, droga która ściśnie żołądek i odbierze oddech.

Książka ma do połowy dwóch narratorów. Pierwszym jest Trzynastoletni Jojo na progu dorastania, stawiający sobie fundamentalne pytania o życie, śmierć i zrozumienie otaczającego świata, będąc jednocześnie troskliwym opiekunem, będąc w tej powieści specjalnym przewodnikiem dla czytelnika. To on wysłucha od swojego dziadka opowieści o jego dzieciństwie i pobycie w tym samym więzieniu, do którego trafił Michael, a będąc wtedy nastolatkiem, próbował przetrwać w piekle. To od niego usłyszy we fragmentach opowieść o Bogasiu, jeszcze młodszym chłopaku, który wraz z nim  trafił do tego przeklętego miejsca. I wreszcie to on będzie musiał poradzić sobie z ogarniającą bezradnością, z ogromem cierpienia, bólu i strachu, które pozna wraz z czytelnikiem. 

Drugim jest perspektywa Leoni, matki, która kocha, choć nie może odnaleźć się w tej roli. Matki, która nie może poradzić sobie z niezawinioną stratą, która jak cień w skwarze amerykańskiego południa jest stale obecna i widoczna. Matki, córki, która nie sprostała klęskom, nienawiści i odrzuceniu i nie chce przyjąć wątpliwego dla niej "daru", który jest ponad jej siły. W ciągłej ucieczce upatrując ratunku. 

Do tych dwóch narratorów dołącza w połowie książki trzeci. Bogaś, a raczej zjawa, jego duch, który też szuka wyjaśnienia, i śpiewa przedziwną pieśń. Pieśń prześladowanych i katowanych, której mroczny zaśpiew stanowi echo olbrzymiego bagażu przeszłości. Wtedy też powieść przeradza się w niezwykłą wizyjność, która unosi się nad rzeczywistością, stanowiąc jej niejaką ciągłość i dalszy ciąg. Widma, które też przemierzają swoją drogę, ale do innego domu, domagając się od żyjących otwarcia drzwi.
Bo Bogaś nie jest jedynym. Wcześniej pojawia się, Dany, brat Leonie, ukazujący się najpierw w jej narkotycznych halucynacjach, a później innym członkom rodziny, który wysyła tylko niewerbalnie sygnały, będąc kolejnym, tajemniczym łącznikiem pomiędzy światami.

To proza bezkompromisowa i bolesna, którą trzeba czytać uważnie. Koncentrująca się na najtrudniejszych pytaniach, na które odpowiedzi będą dotkliwe, a czasem przerażające.
Poruszająca nie tylko niezabliźnione wciąż rany rasizmu i ksenofobii, ale też ich wpływ na współczesność. Tekst o  bezradności wobec doświadczonego cierpienia, nieuchronnych, wbrew sobie podejmowanych często wyborach fundamentalnych.

To też symboliczna rozprawa o poszukiwaniu własnej drogi i odpowiedzialności za innych.
Smutna, gorzka, gniewna i niezmiernie przejmująca, ale również i może przede wszystkim wyzwalająca, hipnotyczna powieść.


Wydawnictwo Poznańskie, 2019
Przełożył: Jędrzej Polak
Liczba stron: 335


wtorek, 9 listopada 2021

„OKRĘG SINISTRA. Rozdziały pewnej powieści.” Adam Bodor

 

Dziwne, odrealnione miejsce poza czasem, gdzieś w Karpatach na pograniczu, gdzie pija się denaturat sączony przez chleb lub ubranie, hoduje niedźwiedzie, a najgorsze co może cię spotkać to katar tunguski.
Zaludniają go małomówni i skryci raczej mieszkańcy, którzy dostosowali się dziwnych, obowiązujących tu reguł.
Kraina, gdzie rządzi pułkownik, a  później pułkowniczka ze swoimi strzelcami górskimi, wydając glejty i pozwolenia na dorywcze zajęcia. A jak raz tu przyjedziesz, to ciężko będzie wyjechać z własnej woli, chyba, że dostając "wilczy" bilet, uciekając w ciężarówce przemytnika lub zniknąć ostatecznie na mocy niepodważalnych decyzji.

Podobnie przytrafi się to narratorowi, (choć i on czasem jest nieokreślony), który w poszukiwaniu przybranego syna zawita do Sinistry. Na wejściu "gubi" dokumenty, dostaje nowe nazwisko (na marginesie samego autora) i kwaterę na odludziu. Ima się różnych zajęć, zostaje kierownikiem magazynu owoców leśnych, pomocnikiem w kostnicy, drogomistrzem i posłannikiem do specjalnych poruczeń.   
Jego bytności na owym przygraniczu oraz losom mieszkańców patronuje surowa przyroda wraz z jej zapachami i dźwiękami. Snująca się nielinearna, momentami surrealistyczna opowieść przechodzi w specyficzną groteskę w groteskę, która podszyta jest podskórnym niepokojem.

Sytuuje się ta proza gdzieś pomiędzy bałkańskim realizmem magicznym, a kafkowskim światem, gdzie fatum i nieuchronność losu są jedynym pewnikiem egzystencji. Świat, gdzie z rzeczywistością się nie dyskutuje, bezwolny i poddany swojemu rytmowi. Echa zmian zachodzących gdzieś poza Sinistrą docierają tu jakby mimochodem. W tej krainie na próżno szukać znaków czasu. Tu nie jesteś bytem osobnym tylko tekstem  w nawiasach. 
Opary mgły, smak denaturatu i nieśmiertelniki na kończynach. 
Bardzo niejednoznaczna, spowita nimbem tajemniczości, oddziałująca niebezpośrednio i mimochodem lektura.  


Wydawnictwo Czarne, 2021
Przełożyła: Małgorzata Komorowska-Fotek
Liczba stron: 206

środa, 20 października 2021

„NIEPOKÓJ PRZYCHODZI O ZMIERZCHU” Marjeke Lucas Rijneveld

 

Holenderska wieś u progu nowego millenium i dzieciństwo na farmie w środku Europy. 
Protestancka rodzina wierna wielopokoleniowym tradycjom, ojciec, matka, i czwórka dzieci. Kury, krowy, króliki, siano, pola, gospodarka. Ale do "sielsko i anielsko" daleko.
Zapachy inwentarza wsiąkają głęboko, są nie do usunięcia. 

"Miałam dziesięć lat i przestałam ściągać kurtkę". Tak rozpoczyna narrację dziesięcioletnia dziewczyna, jedna z rodzeństwa. Od tej chwili, a jest to moment w powieści przełomowy, czerwona budrysówka będzie stanowić zaporę przed światem. Rytm życia, jak to w gospodarstwie wyznaczają codzienne czynności i ciągłem obowiązki. Nic w tej kwestii nie zmieniło się od wieków, może poza dostępnymi narzędziami. Do tego dochodzi ścisłe religijne wychowanie, gdzie cytaty z biblii tkwią w głowie, bardziej niż dziecięce wierszyki, a od panujących zasad nie ma odstępu. Gdzie słowo golizna niesie rumieniec wstydu, a ciekawość seksualną rozbudzają porcelanowe aniołki z choinki.
A z drugiej strony wiejska wolność, gdzie poza wzrokiem rodziców można "badać" życie, "testować" śmierć i odkrywać na własną rękę seksualność i przygotowywać  "plan". Dziecięca ciekawością i głód zrozumienia otaczającego świata, i nadzieja na ucieczkę z pułapki, którą szykuje.

Tragedia, która dotyka rodzinę na początku powieści (ale bynajmniej niejedyna) rozbija powoli ten obraz. Każdy z bohaterów sam musi zmierzyć się z cierpieniem, oswojeniem śmierci. Ale jej oswoić nie sposób, choć sama wyznacza rytm wiejskiego życia i bezustannie towarzyszy wszystkim na każdym kroku. Dżdżownice, motyle, chomik, króliki, ropuchy, krowy i niezliczone odejścia z tą najważniejszą i niezrozumiałą. Docierają też tu echa Holokaustu, gdzie piwnica staje się kryjówką Żydów. Tu "Bóg tak chciał" już nie działa, trzeba szukać po swojemu, by próbować wyrwać się z jej szponów .
Wyobcowanie i oddalenie, jak w odwróconej lornetce, zamrożenie uczuć i ciągły niepokój.

Rozbudowane, piętrowe, miejscami naprawdę cudowne i bardzo oryginalne językowo metafory, połączone z nieoczywistymi cytatami z biblii czynią z tej książki literaturę wybitną. Powieść nieustannie balansuje między lirycznym naturalizmem, a brutalnością życia, sfera sacrum miesza się z prowokującymi, czasem makabrycznymi i obrazoburczymi wręcz obrazami.
Do tego jej niesamowity rytm, który sprawia, że lektura hipnotyzuje, pomimo trudnej lekcji jaką nam serwuje najmłodsza(y) laureat(ka) międzynarodowego Bookera.
Doskonała. Nowy i ważny głos we współczesnej europejskiej literaturze.

Wydawnictwo Literackie, 2021
Przełożył: Jerzy Koch
Liczba stron: 315

wtorek, 5 października 2021

„SZKLANY KLOSZ” Sylvia Plath


Już od samego początku świat domaga się od nas samookreślenia. Kim chcesz być, co zamierzasz w życiu robić? Ciągłe stawianie wyzwań, nieustanne wymagania i precyzja odpowiedzi są na porządku dziennym. A co jeśli czujemy powiew pustki na plecach?
Znając krótkie życie autorki  i jego koniec trudno czytać tę książkę w oderwaniu od jej biografii.
Dojście do ściany, a może raczej na skraj przepaści, gubiąc ścieżkę powrotu, to przydarzyło się zarówno Esther, bohaterce tej książki, jak i samej Sylvii. To właśnie po swojej pierwszej próbie samobójczej  napisała tę powieść i niedługo po jej skończeniu postanowiła odejść, sprawiając 

Wyraźnie dwie części wyłaniają się podczas jej lektury. Pierwsza, momentami irytująca i drażniąca, z pozoru o niczym, gdzie nastoletnia stypendystka z perspektywami, razem z kilkunastoma koleżankami mieszka miesiąc w hotelu w Nowym Jorku spędzając czas na imprezach, kursach, zajęciach. Niczym nieograniczony czas wolności młodzieńczej. Ale już pierwszy akapit i co jakiś czas mimochodem rzucane niepokojące stwierdzenia zdradzają, że nie będzie to relacja gnuśnej, młodej kobiety.
I choć dylematy bohaterki z pierwszej części wydają się być trywialne, małostkowe, miejscami niedorzeczne,  to po jej powrocie z wielkiego miasta w rodzinne strony coraz szybciej odkrywamy, że niemożność działania i zniechęcenie ma przyczyny gdzie indziej. 
Rozważania nad próbami odebrania sobie życia, w końcu próba samobójstwa i leczenie w klinikach, gdzie elektrowstrząsy to w zasadzie jedyna metoda "leczenia" psychicznych przypadłości oraz próby rozpaczliwego wyjścia z psychicznego impasu stanowią oś reszty narracji.

Nie znajdziemy tu mrocznych, czających się za rogiem demonów. Druga część pisana jest z zimną i ostrą precyzją. Bez zbędnego rozczulania się nad sobą, ale z jednoznaczną diagnozą alienacji i poczucia obcości w świecie. Choć są też fragmenty autoironiczne i pisane z poczuciem dystansu.
Plath doskonale czuje, jak łatwo i niepostrzeżenie przesunąć granicę, jak ciężko "normalsom" zauważyć i zrozumieć nieodpartą chęć odseparowania. Jak niemożliwym do wytłumaczenia innym  jest poczucie  bezsensu egzystencji. 
Książce może daleko do literackiej wybitności, ale porusza swoją szczerością i bez wątpienia można odnaleźć w niej jakieś echo lęku pierwotnego, czy doświadczenia, które jest udziałem wielu.

Wydawnictwo Marginesy, 2021
Przełożyła: Mira Michałowska
Liczba stron: 340