Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura francuska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura francuska. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 lutego 2022

„ANOMALIA” Herve Le Tellier

 


Finezja i lekkość. To dwa słowa, które charakteryzują tę wyborną książkę.
Le Tellier to od dwóch lat przewodniczący eksperymentalnej grupy twórców OuLiPo, czyli Warsztatu Literatury Potencjalnej, stworzonej w latach 60-tych dwudziestego wieku przez Raymonda Queneau, którzy poddali literaturę rygorom matematyki i kombinatoryki, tworząc kanon literatury "nieprzypadkowej" jak pisze Marek Bieńczyk w posłowiu, wymagającej od twórców niezwykłej samodyscypliny, by poruszać się w ściśle określonych, narzuconych samym sobie warunkach, którzy tworzyli zupełnie nowy rodzaj literatury.

Nie inaczej jest i w "Anomalii", która dodatkowo jest wyraźnym hołdem dla największych pisarzy tej zupełnie niezwykłej i oryginalnej formacji, która stworzyła wiele wybitnych dzieł. 

Zaczyna się dość klasycznie, wręcz sztampowo rzec by można, od opisu kilkunastu postaci, które, co okazuje się dość szybko, leciały jednym samolotem z Paryża do Nowego Yorku. I tyle można zdradzić, żeby nie zburzyć przyjemności lektury. Bo to co serwuje nam francuski pisarz, to doprawdy jazda bez trzymanki w wielu kierunkach. Fizyka kwantowa, teorie wszechświata, problemy filozoficzne i psychologiczne w zderzeniu z nieoczekiwaną, ponadnormatywną sytuacją jaka nagle spotkała bohaterów, ba, jak się okazuje także całą ludzkość, to wszystko wypełnia . Problem symulacji i tożsamości ludzkiej natury zaczyna stanowić główny trzon powieści, w który pisarz wplata  nawiązania do współczesnej popkultury, polityki, religii, ale również dzieł klasyki. Co najważniejsze, co tak naprawdę świadczy o randze tej książki, nawet jeśli czytelnik ich nie odkryje (sam mam świadomość, że wielu nie odczytałem) to zupełnie nie przeszkodzi mu w jej odbiorze, bo Tellier czyni swą powinność z niezwykłą swobodą, przy jednoczesnym wyrafinowaniu. To sztuka niezwykła. 

Do tego swobodne żonglowanie gatunkami, przy równoczesnym autoironicznym spojrzeniu na twórczość literacką, przepełnione wachlarzem wielu emocji.  Ironia, i to raczej z tych wyszukanych, przeplata się z poważnym podejściem do ważkich kwestii, a balans między nimi jest świetnie wyważony. To wszystko nie służy przy tym do pustej i efekciarskiej zabawy, ale do postawienia ciekawych i fundamentalnych pytań. Czytelnik próbując niestrudzenie rozwiązać zagadkę "Anomalii", sam wpada w jej wielowymiarowość.
I pozostawia go z rozdziawioną facjatą przy niejednoznacznym i dającym się interpretować na wiele sposobów zakończeniu, bo w końcu to literatura bierze górę nad wszystkim", by znów odwołać się do posłowia.

To jest po prostu wielka przyjemność, majstersztyk smakujący jak wyborne pudełko ekskluzywnych pralinek.

Przy okazji namawiam do sięgnięcia po, moim zdaniem arcydzieła OuLiPo: "Życie. Instrukcja obsługi" Georges`a Pereca, "Jeśli zimową nocą podróżny" Italo Calvino i "Sto miliardów wierszy" Raymonda  Queneau. 


Wydawnictwo Filtry, 2021
Przełożyła: Beata Geppert
Liczba stron: 393





wtorek, 14 grudnia 2021

„BRATNIA DUSZA” David Diop

 


Wszystko co najgorsze w wieku XX miało początek w tej wojnie, a ta wojna wykluła się z lat wyzysku i podziałów. Mierzenie się z tym dramatem wraca ciągle w echach literackich, nawet po tylu latach.
Diop francuski pisarz pochodzący z Senegalu,  dokłada swój oryginalny, zdecydowany i wyrazisty kamyczek własnej wizji, kierując go w inne rejony.

Oto Alfa Ndiaye wcielony do francuskiej armii z francuskiej kolonii w Senegalu doświadcza koszmaru wojny w okopach. Dodatkowo kolonialne piętno sprawia, że "czekoladowi" z Afryki, oprócz pogardliwego traktowania, rzucani są do samobójczych szarż. Kiedy jego najbliższy przyjaciel z rodzinnej wioski zostaje śmiertelnie ranny, prosząc go w bólu o skrócenie swoich cierpień, Ndiaye podejmuje decyzję, której dręczące skutki doprowadzą go do "myślenia" własnego, uświadomią mu skutki i przyczyny, poprowadzą do zemsty, która realizowana z konsekwencją stanie się najpierw źródłem podziwu współtowarzyszy i dowództwa, by później zamienić się w lęk i strach przed braterstwem śmierci.
Bohater wojenny zamienia się w "pożeracza dusz", towarzysza kostuchy i krwiożerczego dzikusa, nawet w oczach swoich współtowarzyszy.  
"Bogiem a prawdą, takie jest życie, taki jest świat: wszystko ma dwa oblicza."
Bo na polu bitwy, szaleństwo i furia mogą być tylko sterowane, są potrzebne tylko podczas ataku, po gwizdku kapitana są tabu. Wojna szaleńców nie potrzebuje, choć ciągle ich stwarza.
Marionetki ludzkie stają się nieobliczalnymi, a zbyt dzika walka to za dużo. Wystarczy tylko zabijać. To przecież cywilizowana wojna, choć oczy kapitana pełne są nienawiści do wszystkiego, co nie jest wojną.
Wojna dla dowódcy to kobieta kapryśna, a jej zachcianki trzeba zaspokoić. Tylko on wie jak to zrobić.
Stąd pozbędzie się swojego "rywala" w szaleństwie, do którego prawo ma tylko on. 
Wtedy też dowiemy się całej historii dzieciństwa i dorastania głównego bohatera. Senegalska wioska z jej lokalnym kolorytem i Piekło wojny, które stało się ich udziałem, choć chcieli tylko podążyć za marzeniami. 
Okrucieństwo wyniesione i zaszczepione wybucha w zaskakującym finale, łącząc się w brutalnym akcie, stając się okaleczoną próbą przywrócenia z głębi ziemi niczyjej swojego przyjaciela.

Rozdzialiki stworzone na wzór specyficznej litanii i zaśpiewu, mają transową wręcz siłę przyciągania. Monolog Nadiye staje się magnetycznym lamentem, dopominającym się wysłuchania krwawiącym głosem z zaświatów, wplecionym w afrykańską obrzędowość i wierzenia.

Ta niewielka książeczka ma, trzymając się terminologii wojskowej, ogromną siłę rażenia.
Niezwykle sugestywna, oszczędna, głęboko mroczna, ale niezwykle precyzyjna proza o obłędzie zgubionej duszy.

Wydawnictwo Cyranka, 2021
Przełożył: Jacek Giszczak
Liczba stron: 140

sobota, 11 lipca 2020

„LOCUS SOLUS” Raymond Roussel, czyli jak życiu dać się efektownie zmarnować


O autorze dowiedziałem się przypadkiem zupełnym, podczas oglądania w czasie epidemii jednej z „Lekcji czytania" w Tygodniku Powszechnym. Jej tematem było opowiadanie Margaret Atwood, a sam Roussel pojawił się w tym wykładzie przy okazji, ale na tyle mnie zaintrygował, że postanowiłem odszukać, jak się okazuje jedyną jego książkę wydaną w Polsce.
To jedna z tych pozycji, które czytane bez kontekstu stanowią co najwyżej, ot taką literacką ciekawostkę.
A kontekstem w tym wypadku jest życiorys samego autora i jego metoda pisarska, bez znajomości której (choćby pobieżnie) dzieło to wydaje się całkowicie niezrozumiałe, a czas poświęcony na jego przeczytanie raczej zmitrężony.

Z czym my tu bowiem mamy do czynienia? Książa zaczyna się takim oto zdaniem: „Rozpoczynał się kwiecień, gdy w ów czwartek mój uczony przyjaciel, mistrz Marcjal Canterel, zaprosił mnie wraz z kilkorgiem swoich bliskich przyjaciół na zwiedzanie ogromnego parku, który otacza jego piękną willę w Montmorency.”
I tu następuje opis owej wycieczki po posiadłości, która skrywa na swoim terenie zgromadzone przez właściciela bardzo liczne eksponaty, będące czymś pomiędzy dziełami sztuki, a nieprawdopodobnymi wynalazkami z pogranicza fizyki, chemii, techniki, biologi, czy biomechaniki. Stanowią efekt pracy i zainteresowań samego właściciela owego parku cudów, który w swoich wojażach po świecie starał się wypatrywać dziwne, niewyjaśnione zjawiska czy przedmioty i wykorzystując swoją wiedzę zbudował z nich owe nieprawdopodobne dzieła. I tu jeden przykład, którym jest pawilon wskrzeszeń, gdzie na skutek wynalezienia przez bohatera pewnych dwóch substancji możliwe jest spowodowanie, by zmarły na kilka chwil mógł „ożyć" i powtórzyć wydarzenie, czynność z własnego życia, które najbardziej emocjonalnie utkwiło mu w pamięci i zaważyło na jego egzystencji. Żeby to było możliwe w pawilonie owym zostają misternie odtworzone wszystkie szczegóły, w jakich to uniesienie miało miejsce, a widzowie przez przeszklone ściany, wśród których znajdują się głównie bliscy owych zmarłych, którzy mogą oglądać raz te sceny, bowiem mogą one się powtarzać ponownie, bez końca. W budynku owym oczywiście panują odpowiednie warunki, by zwłoki nie uległy rozkładowi. Pośród galerii postaci znajduje się w nim m.in. pewien młodzieniec, który popełnił samobójstwo, a wynalazek naszego bohatera pozwolił odkryć przyczyny jego kroku, bowiem właśnie moment, będący jednocześnie wyjaśnieniem misternie ukrytej tajemnicy rodzinnej, był tym, który spowodował targnięcie się na swoje życie, a jednocześnie przeżyciem, które wszystkie inne przyćmiło.
I nie jest to wcale najbardziej niezwykłe dzieło, które pojawia się na kartach tej książki.
Wydawać by się mogło, że jest to naprawdę niebywały festiwal wyobraźni, przy którym niektóre dzieła fantastyczne bledną, i tak jest w rzeczywistości, dodatkowa niektóre opowieści układają się w formę  szkatułkową, ale beznamiętna forma, przezroczysty styl i chłodna narracja czynią tę lekturę dość nużącą. Dodatkowo najpierw czytamy drobiazgowy opis narratora, który obserwuje każde z dzieł, a później ponownie bardzo skrupulatne wyjaśnienia (przy niektórych niejeden umysł ścisły miałby problemy)  gospodarza, na czym ów eksperyment polega.
Sama powieść również kończy się dosyć nieoczekiwanie lapidarnym stwierdzeniem i bez oczekiwanej puenty, co czyni ją naprawdę dość kuriozalną i momentami frustrującą. Ale po zaznajomieniu się z samym autorem wszystko nabiera innego światła.

To teraz kilka słów o nim. Raymond Roussel, był niebywałym ekscentrykiem, dziedzicem ogromnej fortuny, którą z resztą roztrwonił. Zjechał prawie cały świat, ale w swoich podróżach rzadko wychodził z hotelu.
Był niespecjalnie towarzyski, co w jego przypadku jest dosyć znaczącym eufemizmem.
Pisać zaczął już przed dwudziestym rokiem życiu i to wtedy doznał niezwykłego uczucia euforii i stanu wręcz mistycznego. Musiał zasłonić kotary, bo obawiał się, że blask bijący spod jego pióra oślepi (sić!) Chiny!?
Megalomania, obłęd, czy błysk geniuszu? Jak zwykle w przypadku umysłów nieprzeciętnych trudno odpowiedzi udzielić. Faktem jest, że tylko podczas pisania był w stanie normalnie egzystować, a zwyczajne życie straciło dla niego wszelki koloryt.
Wypracował dwie swoiste metody, które z jednej strony polegały na wykorzystywaniu homonimów i wyrazów bliskoznacznych, by nadawać im coraz dalsze od siebie znaczenia, a z drugiej strony tworzył nowe związki wyrazowe oparte na słownych kalamburach, ale do ich uzyskania korzystał z ich dźwiękowych podobizn (język francuski jest do tego ponoć szczególnie predestynowany) w ogromnej większości nieuchwytne dla czytającego. Chciał, by wszystkie decyzje pisarskie były podejmowane właśnie przez język. Dość radykalne założenie, prawda?
Jak twierdzi Andrzej Sosnowski w posłowiu: "Jeżeli nie ma pełni i jeśli w ten niedostatek zaplątany jest język, to trzeba zająć się przeciwną stroną zgubnego równania i szukać pełni jedynie w języku, zamaszystym gestem wypisując się z życia. (...). Roussel pisał po to, żeby stracić życie. W podwójnym sensie wykonania wyroku na życiu i na sobie samym."
Jego śmierć w Palermo,  w rocznicę zburzenia Bastylii i owiana nimbem tajemnicy stanowi dosyć symboliczne podsumowanie.
Stracić majątek i życie dla literatury, to jest dopiero gest!
I po takich informacjach czytanie tej książki nabiera zupełnie nowego znaczenia, a wędrówka po powieściowych osobliwościach osobliwie zaczyna wciągać.