środa, 17 listopada 2021

„ŚPIEWAJCIE, Z PROCHÓW, ŚPIEWAJCIE” Jasmyn Ward

Jedną z cech literatury wybitnej jest przekazanie doświadczenia obcego czytającemu w taki sposób, żeby zanurzył się w niej, a wracając na powierzchnię czuł całym sobą, że przytrafiła się mu podróż niespotykana, której odbycia zaplanować nie można, a jej ślady pozostają wyraźne na zawsze.

Tego dokonała w swej powieści Jasmyn Ward (dwukrotna laureatka National Book Award). Słowo podróż jest tu kluczowe, gdyż to książka drogi i to na wielu poziomach.
W warstwie pierwszej, fabularnej to podróż pewnej afroamerykańskiej rodziny: mama Leonie z trzynastoletnim synem Jojo i kilkuletnią Kaylą (Michaelą) ruszają do południowego Missisipi,  do stanowego więzienia Parcham w głębi stanu, by po kilku latach odsiadki odebrać Michaela, męża Leonie i ojca jej dzieci. Michael to biały Amerykanin, którego związek z czarnoskórą dziewczyną jest absolutnie nieakceptowany przez jego rodziców, potomków plantatorów. Dzieci wychowywane są przez dziadków Zrzeki (Tatko) i chorą babcię (Mamcię), bo Leoni swój instynkt macierzyński "zagubiła", ale też wpadła w sidła używek wraz z przyjaciółką Misty, która również wyrusza z nimi w tę trasę.

To będzie droga, tam i z powrotem, droga która ściśnie żołądek i odbierze oddech.

Książka ma do połowy dwóch narratorów. Pierwszym jest Trzynastoletni Jojo na progu dorastania, stawiający sobie fundamentalne pytania o życie, śmierć i zrozumienie otaczającego świata, będąc jednocześnie troskliwym opiekunem, będąc w tej powieści specjalnym przewodnikiem dla czytelnika. To on wysłucha od swojego dziadka opowieści o jego dzieciństwie i pobycie w tym samym więzieniu, do którego trafił Michael, a będąc wtedy nastolatkiem, próbował przetrwać w piekle. To od niego usłyszy we fragmentach opowieść o Bogasiu, jeszcze młodszym chłopaku, który wraz z nim  trafił do tego przeklętego miejsca. I wreszcie to on będzie musiał poradzić sobie z ogarniającą bezradnością, z ogromem cierpienia, bólu i strachu, które pozna wraz z czytelnikiem. 

Drugim jest perspektywa Leoni, matki, która kocha, choć nie może odnaleźć się w tej roli. Matki, która nie może poradzić sobie z niezawinioną stratą, która jak cień w skwarze amerykańskiego południa jest stale obecna i widoczna. Matki, córki, która nie sprostała klęskom, nienawiści i odrzuceniu i nie chce przyjąć wątpliwego dla niej "daru", który jest ponad jej siły. W ciągłej ucieczce upatrując ratunku. 

Do tych dwóch narratorów dołącza w połowie książki trzeci. Bogaś, a raczej zjawa, jego duch, który też szuka wyjaśnienia, i śpiewa przedziwną pieśń. Pieśń prześladowanych i katowanych, której mroczny zaśpiew stanowi echo olbrzymiego bagażu przeszłości. Wtedy też powieść przeradza się w niezwykłą wizyjność, która unosi się nad rzeczywistością, stanowiąc jej niejaką ciągłość i dalszy ciąg. Widma, które też przemierzają swoją drogę, ale do innego domu, domagając się od żyjących otwarcia drzwi.
Bo Bogaś nie jest jedynym. Wcześniej pojawia się, Dany, brat Leonie, ukazujący się najpierw w jej narkotycznych halucynacjach, a później innym członkom rodziny, który wysyła tylko niewerbalnie sygnały, będąc kolejnym, tajemniczym łącznikiem pomiędzy światami.

To proza bezkompromisowa i bolesna, którą trzeba czytać uważnie. Koncentrująca się na najtrudniejszych pytaniach, na które odpowiedzi będą dotkliwe, a czasem przerażające.
Poruszająca nie tylko niezabliźnione wciąż rany rasizmu i ksenofobii, ale też ich wpływ na współczesność. Tekst o  bezradności wobec doświadczonego cierpienia, nieuchronnych, wbrew sobie podejmowanych często wyborach fundamentalnych.

To też symboliczna rozprawa o poszukiwaniu własnej drogi i odpowiedzialności za innych.
Smutna, gorzka, gniewna i niezmiernie przejmująca, ale również i może przede wszystkim wyzwalająca, hipnotyczna powieść.


Wydawnictwo Poznańskie, 2019
Przełożył: Jędrzej Polak
Liczba stron: 335


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz