wtorek, 20 lipca 2021

„CHRYSTUS UKRZYŻOWANY PO RAZ WTÓRY” Nikos Kazantzakis

 
Patos, podniosłość, gorzki śmiech i groza  towarzyszy tej powieści najsłynniejszego pisarza greckiego  XX wieku.
Portretując małą wioskę zamieszkałą w tureckiej Anatolii ukazał jak pełna przewrotności, pychy i głupoty jest ludzka natura. Zaczyna się zupełnie niewinnie, niejednokrotnie wywołując uśmiech na twarzy czytelnika, kiedy grono miejscowych notabli, na czele z popem przygotowuje kolejne misterium męki Jezusa, które co pięć lat odtwarzają w wiosce. Przydzielają mieszkańcom poszczególne role, łącznie z tymi najważniejszymi Jezusa i Judasza, jednocześnie starając się dobrać do nich nie tylko cechy fizyczne, ale również charakterologiczne. Wszystkiemu przypatruje się znudzony turecki zarządca gustujący w młodych chłopcach. Wszystko przebiega dość sprawnie, ale do wioski trafia grupa greckich uchodźców z innej wioski, która zadarła z Turkami i sytuacja zaczyna się komplikować.

Dziwnym trafem losy postaci, które mieszkańcy mają odegrać, zaczną przeplatać się z ich codziennym życiem i wyborami. Na jaw wyjdą paskudne cechy notabli i mieszkańców, skrywane żądze, zawiść, nienawiść i obłuda.
Opacznie rozumiane chrześcijańskie przesłanie i po prostu ludzka głupota oraz ślepe zacietrzewienie doprowadzą do niechybnej tragedii.

Pisarz prezentuje tu cały wachlarz postaw i dylematów moralnych, uwypukla tragiczne konsekwencje powiązań religii z władzą, religii traktowanej instrumentalnie, i wiążącej ją z konkretnym narodem.  Wyraźnie pobrzmiewa tu też zapowiedź teologii wyzwolenia, która pojawiła się za parę lat w Ameryce Łacińskiej.
A słysząc co rusz peany bohaterów ze swojej wspaniałej, nieśmiertelnej, jedynej w swoim rodzaju narodowości, choć sami potrafią zagryźć się w jednym momencie, coś nam to zaczyna przypominać. Nie tylko z resztą to, bo cała ta opowieść jest li tylko skondensowanym obrazem rozgrywającej się od lat historii..

Mimo przerysowań, częściowej karykaturalności, nadmiernej teatralności każda z postaci ma w sobie zalążek światła, który gdzieś próbuje w sobie wzbudzić, choć często te próby też marnie się kończą.
Drażni trochę, choć zamysł to pewnie celowy, egzaltacja i nadmierna wyrazistość większości bohaterów tego moralnego dramatu, a język momentami bardziej przypomina natchnione przypowieści niż realną prozę. Niestety nie uczymy się na błędach, co rusz robimy głupoty, a sprawiedliwych usuwamy. Oj biedna ta ludzkość i marnie skończy. 

Nie jest dziwne, że powieść, po "Ostatnim kuszeniu Chrystusa", została potępiona przez duchownych prawosławnych. Za tę wcześniejszą doczekał się dodatkowo ekskomuniki i niezgody na pochówek na swym rodzinnym cmentarzu w Heraklionie. Ewidentnie nie zrozumieli tej książki.


Kantor Wydawniczy SAWW, 1958 
Przełożyła: Jadwiga Dackiewicz
Liczba stron: 399

czwartek, 15 lipca 2021

„MOJA WALKA” Karl Ove Knausgård


6 tomów, 9 części, jeden ponad czterystustronicowy esej "Imię i liczba", 4 400 stron napisanych w dwa i pół roku! Tak wygląda w liczbach ten zupełnie niezwykły projekt literacki norweskiego pisarza, pozbawiony tak naprawdę fabuły i akcji!
Czy on się da w ogóle przeczytać? Otóż tak, a nawet może być pasjonujący i odurzający.

Projekt (bo chyba tak jedynie można go zaklasyfikować, choć sam autor określa go jako powieść non-fiction), który wyniósł go na literacki piedestał, stając się jednocześnie jego przekleństwem.
Dręczony rozpaczliwą niemocą, po wydaniu dwóch docenionych powieści, z których sam nie był zadowolony, ojciec trójki dzieci, mąż, nieśmiały i cichy introwertyk, marzący o monumentalnej i wielkiej powieści rzuca życie swoje i swoich bliskich na literacką szalę. 
 
"Po co to napisałem?
Byłem w prawdziwej rozpaczy. Czułem się uwięziony w sobie, pozostawiony sam z frustracją, tą czarną małpą, która w pewnym momencie przybrała ogromne rozmiary, jakbym nie miał żadnej drogi wyjścia. Coraz mniejsze kręgi. Coraz większy mrok. Nie ów egzystencjalny mrok, nie ten, w którym chodzi o życie i śmierć, o eksplodujące szczęście lub eksplodujący smutek, tylko ten mały mrok, cień na duszy, własne małe piekiełko małego człowieka, tak małe, że właściwie niegodne wspominania. a zarazem wypełniające wszystko."

Stawia na szczerość i autentyczność postanawiając opisać po prostu swoją egzystencję, bez ogródek i cienia zażenowania, zrywając ograniczające, społeczne więzy godząc się na publiczną infamię, gotów ponieść wszystkie konsekwencje.
Punktem wyjścia stanowi śmierć apodyktycznego i przemocowego ojca, który jak złowieszczy cień tkwi przez wszystkie tomy nad pisarzem, od którego ten pragnie się uwolnić. 

I tak naprawdę księga pierwsza miała być tą ostatnią. Tak się nie stało. Knausgard postanawia kontynuować i pisać o sobie. Swoim dzieciństwie, dojrzewaniu, dorosłości. Tym co go zaprząta, pochłania, niepokoi. Swoje problemy, zmartwienia, czyny, myśli i zmagania, ale również całą rodzinę czyni treścią swojego pisarstwa. Opisuje też każdą banalną czynność, na którą składa się nasza, prozaiczna w swej istocie egzystencja. Obok rozważań o literaturze znajdziemy opis zakupów w sklepie, czy przygotowania posiłków, a przy rozmyślaniach nad współczesnością, opis zmiany pieluch lub wypalonego na balkonie papierosa. Z pozoru czynności bez znaczenia, zupełnie nieodkrywcze, a jednak czytając drobiazgowe ich opisy zaczynamy postrzegać je inaczej.  
Wszystko to bez zbędnych ozdobników, pisane czystym i klarownym, chłodnym językiem (wyjątkiem esej). 

Powieść staje się więc po części autobiografią, biografią (bo występują w niej tylko autentyczni bohaterowie), dziennikiem, esejem, publicystyką, rozważaniami nad istotą literatury, będąc jednocześnie swoistym literackim przetworzeniem rzeczywistości. Bo czy można opisać swoje czterdziestokilkuletnie życie, zapamiętując wszystkie wydarzenia i szczegóły, które nam się przytrafiły? Oczywiście, że to niemożliwe, sam Knausgard daje o tym niejednokrotnie znać na kartach książki, wybierając to, co jemu wydaje się prawdziwe i w jaki sposób doświadczał tego co się wydarzyło. W żaden sposób nie umniejsza to wartości książki. Z materii swojego życia i tak jak on ją widzi, czy zdaje mu się, że widział tworzy literaturę.

"Powieść, która ma przekazać jakąś prawdę o rzeczywistości, nie może być zbyt prosta, musi zawierać w swoim przekazie pewien rodzaj ekskluzywizmu, coś, co nie jest wspólne dla wszystkich, innymi słowy, musi mieć coś własnego, i właśnie gdzieś na obszarze między całkowicie wymyślonymi przez siebie, a przez to w ogóle niekomunikatywnymi wynurzeniami szaleńca, pozbawionymi sensu dla wszystkich oprócz niego samego, uważającego je za śmiertelnie istotne, a utrwalonymi sformułowaniami i kliszami powieści gatunkowej, które stały się kliszami, ponieważ wszyscy czytelnicy świetnie je znają, mieści się literatura. Najwyższym ideałem dla pisarza jest stworzenie tekstu, który funkcjonowałby na wszystkich poziomach jednocześnie. (...) u mnie problem był konkretny i namacalny: jak doprowadzić do tego, aby wszystkie wspomnienia, których źródło okazało się prawie niewyczerpalne, ułożyły się w jedną opowieść? I co zrobić, aby ta powieść pozostała wierna wyjątkowości moich wspomnień?" 

Bo to Knauskard-pisarz ma prawo do przedstawienia swoich uczuć, swojego patrzenia na siebie, świat i rzeczywistość na swoich warunkach, a tę możliwość daje mu tylko literatura. Tylko ona daję mu też całkowitą swobodę, stając się jednocześnie rezonująca pułapką, którą w ostatnim tomie odsłania. 
Szczególnym przypadkiem tej pisarskiej "władzy" i wolności  stanowi ów monumentalny esej, na pozór nieprzystający do całej serii rozpoczynający się od interpretacji wiersza Paula Celana "Ścieśnienia", do analizy biografii Hitlera. Tyleż frapujący, co dyskusyjny.

Dążenie do prawdy, czy tani ekshibicjonizm? Szczerość, bezkompromisowość i wiara w literaturę, czy świadome dążenie do sukcesu? Szczere, czy przewrotne?
Książka wytyczająca nowy kierunek, intrygująca.
Narcystyczne? Tak, i co z tego. Dla mnie ogromna wciągająca i uzależniająca przygoda.

"Literatura jest przestrzenią wolności. Nawet jeśli komuś miałoby przeszkadzać to, co piszesz. (...) Zadaniem literatury jest mierzenie się z tym, co przyjmuje się za pewnik, z komunałami, obiektywnymi prawdami. Dlatego nie można oczekiwać od powieści tego, że będzie etycznie właściwa. Należy zaakceptować, że będzie ona przekraczać granice."




Wydawnictwo Literackie, 2014-2018
Przełożyła: Iwona Zimnicka
Liczba stron: 4 402




 

  

czwartek, 20 maja 2021

„LISTONOSZ” Charles Bukowski


Stary świntuch i pijak. Pewno tak jest ten pisarz postrzegany przez wielu. To taki typ pisarstwa, który albo jednych od razu odrzuca, a innych przyciąga jak magnes. 
Bo przecież słowo eufemizm nie istnieje w jego słowniku. Dosadność, często wulgaryzm, seksistowskie podejście do kobiet i pewnie jeszcze wiele innych zarzutów można postawić zagłębiając się w jego pisarstwo. Jeśli jednak tę aurę skandalisty i otoczkę grubiańskości przetrawić, to wyłania się z tego naprawdę ciekawy obraz.
To debiutancka powieść Bukowskiego i jak wiele, czy nawet wszystkie, czerpiąca z bezpośrednich jego doświadczeń. Sam pracował na poczcie przez kilka ładnych lat i poznał ją od podszewki.

Sam początek książki to wyciąg z Kodeksu Etyki pracownika Poczty USA, który brzmi dość kuriozalnie w zestawieniu z prawdziwymi warunkami pracy w tejże instytucji. Poczucie misji i moralności nijak się ma do rzeczywistości. Co z resztą czyni tę książkę, napisaną ponad 50 lat temu dość aktualną. 
Oto Hank Chinaski, niebieski ptak i lawirant życiowy  zatrudnia się na poczcie, która jak się dowiedział przyjmuje każdego i po pierwszych dniach nie może wyjść z podziwu, że wcześniej nie wpadł na ten pomysł.
"Nie mogłem jedanak wyzbyć sie myśli, że, Boże, wszyscy  ci listonosze nie robią nic innego, tylko wrzucają listy do skrzynek i przelatują lokatorki. O tak, to praca w sam raz dla mnie." 
Ale jak to często bywa, złudne złego początki. 

Tak więc chodzi nasz bohater od drzwi do drzwi, obserwując "zdrową" tkankę społeczeństwa, walczy z przemocowym szefem, który pomiata swoimi pracownikami, star się sprostać coraz to nowym obowiązkom, często niedojadając i ledwo nadążając za wyśrubowanymi normami, i choć ma głęboko gdzieś misję tak szacownej instytucji, przyjmując kolejne upomnienia i nagany trzyma się roboty, uważając, że przecież w każdej chwili może odejść. Największym jego pragnieniem to wypić gdzieś w spokoju kawkę, napić się, czasem spić  do nieprzytomności i mieć w łóżku kobietę. To poczucie tymczasowości towarzyszy nam przez całą lekturę. Hank ma świadomość, że może w diabły rzucić tę robotę w każdej chwili, a jednak z niewielką przerwą pracuje tam kilkanaście lat. Tylko ja, zdaje się mówić zdecyduję kiedy i gdzie odejdę. To jest swego rodzaju tekst przeciw normom, w które stara się nas wrzucić zorganizowane społeczeństwo, jednocześnie pokazując tak naprawdę fasadowość i obłudę korporacyjnego modelu, który przecież ciągle ma się doskonale. 
Są w tej książce i sytuacje niezwykle zabawne (oczywiście z humorem dość specyficznym), celne obserwacje, są momenty melancholii i zatracenia się naszego bohatera i poszukiwania sensu, próby znalezienia miłości i stabilizacji, która jednocześnie jest zachęcająca, ale w równej mierze odstręcza i ogranicza.
Dobitna, bezwstydna, choć niepozbawiona wrażliwości i dużej wnikliwości proza.
 

Wydawnictwo Noir Sur Blanc, 2013
Przełożył: Marek Fedyszak
Liczba stron: 214


czwartek, 29 kwietnia 2021

„ZÓŁTE ŚWIATŁO” Jerzy Pilch

 


Ciężko zakwalifikować ostatnią książkę Jerzego Pilcha. Na pozór to zbiór opowiadań, które jednak łączą się w quasi powieść. Dziwna to, frapująca i zaskakująca konstrukcja.
Oprócz powtarzających się tematów, które pisarz wrzucał do swojego literackiego kotła od początku swojej twórczości, znajdują się i nowe.

Nieodmiennie powraca więc wątek spraw ostatecznych, śmierci i odchodzenia, przefiltrowany przez niezwykłą wrażliwość pisarską. Jest miłość i miłosne szachy z pewną fotografią Marcela Duchampa.
Ale jest i rozliczenie z przeszłością, a dokładnie z rodzinną historią i tajemnicą ojca, którą ten przemilczał, choć wszyscy o niej wiedzieli. I trudne, skomplikowane z nim relacje z próbą zrozumienia "starego", ale i samego siebie.

I jest jak zwykle swoista gra z czytelnikiem, gdzie Ariel Poschukal, alter ego pisarza, nurza się w wątkach autobiograficznych, choć nie wiemy do końca co zmyśleniem jest, co prawdą. A układankę złożyć nie jest łatwo, ale chyba nie o to w tym chodzi.
Ewidentnie też jest to powieść pożegnalna, z chwytającym za gardło rozdziałem tytułowym, gdzie Jerzy Pilch ma świadomość zupełną, że życie składa się ze złudzenia wieczności i z przerażającej utraty tego złudzenia oraz z nieuniknionym poczuciem kresu.

Ale w żadnej mierze nie jest to proza przygnębiającą. Jak zwykle znajdziemy tu Pilchowy erudycyjny humor i dystans do otaczającej rzeczywistości.
Opis perypetii ślubnych z kilkadziesiąt lat młodszą wybranką, czy zapasów intelektulno-miłosnych (włącznie z czytaniem przez partnerkę tytułów ulubionych książek pisarza podczas cielesnych uniesień) to są fragmenty doprawdy cudne.
I są pięknie zbudowane zdania z nieśmiertelnymi frazami, które ciągle fascynują, ale wplecione w ciągle nowe wątki nadają nowe sensy. 
Piękne pożegnanie. Ale jest i ciąg dalszy. Festiwal Literacki Granatowe Góry końcem maja w rodzinnej Wiśle pisarza, który jest pięknym upamiętnieniem wspaniałego prozaika i felietonisty.


Wydawnictwo Wielka Litera, 2019
Liczba stron: 160

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

„RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM” Marcin Wicha

 


Bez sentymentalizmu, ale z wielką dozą czułości. Tak Marcin Wicha pisze o swojej mamie, jej odejściu, ale też o rodzinie i czasach, w których dorastał. I przede wszystkim, jak sam pisze we wstępie - o słowach i przedmiotach.

Przedmiotach, które zostają po bliskich, którzy odeszli, i które mają swój kontekst oraz sens tylko z nimi  i właśnie one (głównie książki) stanowią zaczątek opowieści oraz motor napędowy historii.
Słowach, które musieli wypowiedzieli, by nie powiedzieć za dużo. Słowach, które odgrywają ważną rolę  dopiero za jakiś czas, słowach, których "nie było", choć czasem "wyskakiwały" z ust" jak przekleństwo, słowach starannie dobieranych, które zawiodły, choć  starały się pomóc
Bo żydowskie dziedzictwo rodziny Wichy to jeden z jej głównych, oprócz rodzicielki elementów. 
Dziedzictwo na wpół przemilczane, ujawniane opłotkami, docierające jak echo z rozmów przy stole.
Bo nie będąc niepodobnym do Jerzego Kosińskiego jest się zamiennikiem słowa kleks w starych słownikach.
 
To zbiór biograficznych esejów, częściowo nawet mikro-esejów w trzech odsłonach, który mierzy się z żałobą i stratą. Stratą najbliższej mu osoby, która "kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć". To ona wiedziała kiedy "walić bez ogródek", a kiedy cierpliwie czekać. Kiedy użyć argumentów, na które zareagować ktoś musi, tak jak tego od niego oczekujemy, a prawdę w oczy mówić tylko od czasu do czasu. 

Porządkując mieszkanie kreśli przed nami swoje rozważania, nie zawsze czytelnych od razu, wspomnień przefiltrowanych przez jego wrażliwość literacką, gdzie równoważniki zdań, czy wręcz czasem pojedyncze wyrazy są nośnikiem, czy odnośnikiem do treści. I tu już czytelnik sam musi je "rozgryźć" lub uciec się do swoich skojarzeń, by znaleźć odpowiednie tory. 

I choć ta niewielkich rozmiarów książka traktuje o rzeczach bolesnych i trudnych, i znów zaznacza we wstępie, że nie będzie wesoła to nie brak w niej anegdot, nawet jest ich całkiem sporo. Niejednoznacznych, przenikliwych i ironicznych, bo choć "nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki" to trzeba próbować.

Wydawnictwo Karakter, 2016
Liczba stron: 183



środa, 14 kwietnia 2021

„WZGÓRZE PRZYŚNIEŃ” Artur Machen

 


Kim jest Lucjan Taylor? Dekadent, nadprzeciętny wrażliwiec, bujający w obłokach marzyciel za niespełnionym pisarskim pragnieniami? Czy może człowiek, który już w młodym wieku odkrył "coś" więcej i miał dostęp do rzeczy, które są czczym wymysłem niezdrowego umysłu?
Dostąpił czegoś wyjątkowego, został dopuszczony do "tajemnicy", czy dał się ponieść niepotrzebnym mrzonkom i zatracie?
To pytanie towarzyszy nam przez całą lekturę tego wyjątkowego dzieła pisarza, który zasłynął na przełomie wieków jako twórca gotyckiej fantastyki.
W tej, jak uważają krytycy jego najważniejszej powieści uciekł od zaszufladkowania go jako twórcy li tylko gatunkowego.  
Powieści, która czekała prawie dziesięć lat na wydanie i przez ówczesne literackie kręgi, mimo uznania dla literackiego kunsztu została odrzucona jako egzotyczna i perwersyjna.

Głównego bohatera poznajemy jako młodzieńca, mieszkającego z ojcem pastorem na walijskiej wsi, który włóczy się po urokliwych i pełnym tajemnic zakątkach, chłonie wrażenia, jakie dostarcza okoliczna przygoda, oddaje się rozmyślaniom, roi fantasmagoryczne sny, które odsyłają go do starożytnego Rzymu i przeżywa na pewnym wzgórzu otoczonym dębami dziwną i niewytłumaczalną "przygodę" inicjacyjną.
Wyjeżdża do Londynu z zamiarem napisania dzieła "doskonałego", gdzie oddaje się podobnym czynnościom, choć mroczne miasto stanie się równocześnie jego przekleństwem.
I to byłoby na tyle z większości panującej tu fabularnej akcji.

Bo to sfera "nadświata", czy tego co niedostrzegalne, a tylko możliwe do odczucia stanowi główną oś narracji. Czegoś zawieszonego w nieokreślonej przestrzeni rzeczywistości, gdzie dostęp mają nieliczni, lub też zdolność "wejścia" człowiek zagubił.
Lucjan próbuje przelać swoje przeżycia na papier i stworzyć dzieło wybitne, nie idąc na żadne kompromisy. Coś, co przekazać i oddać może tylko literatura. Bo też o tworzeniu literatury i dążeniu do pisarskiego arcykunsztu jest to rzecz.
O tym, że pisarz musi poświęcić wiele, a czasem wszystko, by móc "podzielić" się z innymi własną prawdą przekutą na sposób niepowtarzalny.
Jakie musi przeżyć zawody, bezpowrotne utraty, rozczarowania i niezrozumienia, by . 

Rozbudowane, niezwykle poetyckie i plastyczne opisy przyrody, ale też przeżyć bohatera i targających nim emocji, które wracają w ciągłych retrospekcjach i olśnieniach oraz niezwykle ornamentowy i bogaty język stanowi o niezwykłości tej książki. 
I ciągła konfrontacja tego, co przeżył w rodzinnych ustroniach i tego, co spotyka w mrocznych i nieprzystępnych zaułkach Londynu. Napotkanych sił, istoty których próbuje nieustannie dociec. 
Wszystko to spowite aurą niesamowitości i niezwykłości, która potęguje się z każdą stroną.
Dokąd wiedzie ta ścieżka?     
Literatura jest zmysłową sztuką wzbudzania nadzwyczajnych wrażeń za pomocą słów. (...) każda literatura piękna wywoływała w umyśle czytelnika również nieuchwytne, niewyobrażalne obrazy.
  
p.s. I jeszcze bogate posłowie Macieja Płazy, tłumacza i miłośnika Machena, gdzie znajdziemy m.in. informację, że Guillermo del Toro przy swoim fantastycznym "Labiryncie Fauna" inspirował się tą książką.
 

Wydawnictwo PIW, 2020
Tłumaczenie i posłowie: Maciej Płaza
Liczba stron: 319

czwartek, 8 kwietnia 2021

„DIABEŁ URUBU” Marlon James

Końcówka lat 50-tych XX wieku, Gibbeah, mała, zamknięta (pod koniec już dosłownie) jamajska wioska, społeczność, gdzie każdy wie o innych wszystko, choć tajemnic jest sporo, a ta najstraszniejsza wyjdzie dopiero na jaw.

O wyglądzie wsi zdecydował niejaki Aloysius Garvey (przypadkowo? jest to też nazwisko twórcy czarnego nacjonalizmu) majętny mulat z nieprawego łoża, który dzięki spekulacjom i nosowi do interesów dorobił się pokaźnej kwoty i to on zdecydował o jej kształcie. 
Centralnym miejscem wioski jest kościół, gdzie posługę pełni, coraz częściej sięgający do kieliszka pastor Hector Blight, upodlający się coraz bardziej i "ochrzczony" przez mieszkańców Rum Kaznodziej.
Pewnego dnia pojawiają się znikąd w wiosce sępniki (tytułowe urubu) oraz czarnoskóry nieznajomy, który wywleka z kościoła dotychczasowego "pasterza", sam każe się odtąd nazywać Apostołem Yorkiem i przejmuje jego rolę, by od tej chwili prowadzić mieszkańców, wyplenić z nich diabelskie nasienie (a tego jest sporo) i przygotować sąd "boży".
Odtąd wioska stanie się areną walki pomiędzy nimi, o rząd dusz, a motywy obu zostaną odsłonięte dopiero pod koniec lektury.
Który z nich wiedzie do "zbawienia, a który do zatracenia? To pytanie od początku przyświeca czytelnikowi, a odpowiedź będzie bardzo wstrząsająca i zupełnie niejednoznaczna. 

Głównym postaciom męskim towarzyszą również odpowiedniki kobiece, w postaci wdowy Mary, outsiderki  która przygarnie zdetronizowanego pastora oraz panny Lucindy, która stanie się powierniczką, a przynajmniej będzie próbowała, nowego, samozwańczego kapłana. 

Choć sama fabuła wydaje klarowna, nie jest proza łatwa, ani łatwa do przyswojenia z kilku względów.
Fraza często jest rwana, zmienia znienacka kierunek, rozpływa się w niedopowiedzeniach.
James nie stroni od prostego, wręcz prostackiego języka mieszkańców, który wraz z ich "grzesznymi" , miejscami obrzydliwymi wręcz postępkami stanowi tło rozgrywki, mieszając go z w mnóstwem cytatów biblijnych, czy apokryficznych, gdzie religijność stanowi niejako swoistą karykaturę.

Pełno w niej symboliki, nie zawsze czytelnej i zrozumiałej oraz specyficznego języka, do którego trzeba się przyzwyczaić.  
Postaci są przerysowane, włącznie z głównymi protagonistami, którzy niczym telewizyjni kaznodzieje zasypują się egzaltowanymi mowami popartymi nieraz rękoczynami.
Do tego swoisty jamajski realizm magiczny, zmieszany z miejscową magią (obeah), sytuacje rodem z ciemnego fantasy i przedziwna mistyka. 

Powieści nie można odmówić wyrazistości i bezkompromisowości, choć ja odniosłem wrażenie, że forma jest zbyt "przegięta" i utrudnia jednak przejrzystość.
Od razu też ostrzegam "wrażliwców", że uwypuklony stopień ohydztwa jest spory, a i obrazoburczość na dużym poziomie.
Przez pierwszą część mocno się męczyłem, druga, a zwłaszcza druzgocące rozwiązanie rzuciło odmienne światło na jej odbiór, choć niedosyt, nawet całkiem spory pozostał.
Mimo to jest to mocny, w całym znaczeniu tego słowa debiut laureata Bookera ("Krotka historia siedmiu zabójstw").


Wydawnictwo Literackie, 2019
Przełożył: Robert Sudół
Liczba stron: 257