poniedziałek, 19 kwietnia 2021

„RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM” Marcin Wicha

 


Bez sentymentalizmu, ale z wielką dozą czułości. Tak Marcin Wicha pisze o swojej mamie, jej odejściu, ale też o rodzinie i czasach, w których dorastał. I przede wszystkim, jak sam pisze we wstępie - o słowach i przedmiotach.

Przedmiotach, które zostają po bliskich, którzy odeszli, i które mają swój kontekst oraz sens tylko z nimi  i właśnie one (głównie książki) stanowią zaczątek opowieści oraz motor napędowy historii.
Słowach, które musieli wypowiedzieli, by nie powiedzieć za dużo. Słowach, które odgrywają ważną rolę  dopiero za jakiś czas, słowach, których "nie było", choć czasem "wyskakiwały" z ust" jak przekleństwo, słowach starannie dobieranych, które zawiodły, choć  starały się pomóc
Bo żydowskie dziedzictwo rodziny Wichy to jeden z jej głównych, oprócz rodzicielki elementów. 
Dziedzictwo na wpół przemilczane, ujawniane opłotkami, docierające jak echo z rozmów przy stole.
Bo nie będąc niepodobnym do Jerzego Kosińskiego jest się zamiennikiem słowa kleks w starych słownikach.
 
To zbiór biograficznych esejów, częściowo nawet mikro-esejów w trzech odsłonach, który mierzy się z żałobą i stratą. Stratą najbliższej mu osoby, która "kiedy już chciała coś powiedzieć, nikt nie potrafił jej uciszyć". To ona wiedziała kiedy "walić bez ogródek", a kiedy cierpliwie czekać. Kiedy użyć argumentów, na które zareagować ktoś musi, tak jak tego od niego oczekujemy, a prawdę w oczy mówić tylko od czasu do czasu. 

Porządkując mieszkanie kreśli przed nami swoje rozważania, nie zawsze czytelnych od razu, wspomnień przefiltrowanych przez jego wrażliwość literacką, gdzie równoważniki zdań, czy wręcz czasem pojedyncze wyrazy są nośnikiem, czy odnośnikiem do treści. I tu już czytelnik sam musi je "rozgryźć" lub uciec się do swoich skojarzeń, by znaleźć odpowiednie tory. 

I choć ta niewielkich rozmiarów książka traktuje o rzeczach bolesnych i trudnych, i znów zaznacza we wstępie, że nie będzie wesoła to nie brak w niej anegdot, nawet jest ich całkiem sporo. Niejednoznacznych, przenikliwych i ironicznych, bo choć "nie wszystko w życiu da się zamienić na śmieszne historyjki" to trzeba próbować.

Wydawnictwo Karakter, 2016
Liczba stron: 183



środa, 14 kwietnia 2021

„WZGÓRZE PRZYŚNIEŃ” Artur Machen

 


Kim jest Lucjan Taylor? Dekadent, nadprzeciętny wrażliwiec, bujający w obłokach marzyciel za niespełnionym pisarskim pragnieniami? Czy może człowiek, który już w młodym wieku odkrył "coś" więcej i miał dostęp do rzeczy, które są czczym wymysłem niezdrowego umysłu?
Dostąpił czegoś wyjątkowego, został dopuszczony do "tajemnicy", czy dał się ponieść niepotrzebnym mrzonkom i zatracie?
To pytanie towarzyszy nam przez całą lekturę tego wyjątkowego dzieła pisarza, który zasłynął na przełomie wieków jako twórca gotyckiej fantastyki.
W tej, jak uważają krytycy jego najważniejszej powieści uciekł od zaszufladkowania go jako twórcy li tylko gatunkowego.  
Powieści, która czekała prawie dziesięć lat na wydanie i przez ówczesne literackie kręgi, mimo uznania dla literackiego kunsztu została odrzucona jako egzotyczna i perwersyjna.

Głównego bohatera poznajemy jako młodzieńca, mieszkającego z ojcem pastorem na walijskiej wsi, który włóczy się po urokliwych i pełnym tajemnic zakątkach, chłonie wrażenia, jakie dostarcza okoliczna przygoda, oddaje się rozmyślaniom, roi fantasmagoryczne sny, które odsyłają go do starożytnego Rzymu i przeżywa na pewnym wzgórzu otoczonym dębami dziwną i niewytłumaczalną "przygodę" inicjacyjną.
Wyjeżdża do Londynu z zamiarem napisania dzieła "doskonałego", gdzie oddaje się podobnym czynnościom, choć mroczne miasto stanie się równocześnie jego przekleństwem.
I to byłoby na tyle z większości panującej tu fabularnej akcji.

Bo to sfera "nadświata", czy tego co niedostrzegalne, a tylko możliwe do odczucia stanowi główną oś narracji. Czegoś zawieszonego w nieokreślonej przestrzeni rzeczywistości, gdzie dostęp mają nieliczni, lub też zdolność "wejścia" człowiek zagubił.
Lucjan próbuje przelać swoje przeżycia na papier i stworzyć dzieło wybitne, nie idąc na żadne kompromisy. Coś, co przekazać i oddać może tylko literatura. Bo też o tworzeniu literatury i dążeniu do pisarskiego arcykunsztu jest to rzecz.
O tym, że pisarz musi poświęcić wiele, a czasem wszystko, by móc "podzielić" się z innymi własną prawdą przekutą na sposób niepowtarzalny.
Jakie musi przeżyć zawody, bezpowrotne utraty, rozczarowania i niezrozumienia, by . 

Rozbudowane, niezwykle poetyckie i plastyczne opisy przyrody, ale też przeżyć bohatera i targających nim emocji, które wracają w ciągłych retrospekcjach i olśnieniach oraz niezwykle ornamentowy i bogaty język stanowi o niezwykłości tej książki. 
I ciągła konfrontacja tego, co przeżył w rodzinnych ustroniach i tego, co spotyka w mrocznych i nieprzystępnych zaułkach Londynu. Napotkanych sił, istoty których próbuje nieustannie dociec. 
Wszystko to spowite aurą niesamowitości i niezwykłości, która potęguje się z każdą stroną.
Dokąd wiedzie ta ścieżka?     
Literatura jest zmysłową sztuką wzbudzania nadzwyczajnych wrażeń za pomocą słów. (...) każda literatura piękna wywoływała w umyśle czytelnika również nieuchwytne, niewyobrażalne obrazy.
  
p.s. I jeszcze bogate posłowie Macieja Płazy, tłumacza i miłośnika Machena, gdzie znajdziemy m.in. informację, że Guillermo del Toro przy swoim fantastycznym "Labiryncie Fauna" inspirował się tą książką.
 

Wydawnictwo PIW, 2020
Tłumaczenie i posłowie: Maciej Płaza
Liczba stron: 319

czwartek, 8 kwietnia 2021

„DIABEŁ URUBU” Marlon James

Końcówka lat 50-tych XX wieku, Gibbeah, mała, zamknięta (pod koniec już dosłownie) jamajska wioska, społeczność, gdzie każdy wie o innych wszystko, choć tajemnic jest sporo, a ta najstraszniejsza wyjdzie dopiero na jaw.

O wyglądzie wsi zdecydował niejaki Aloysius Garvey (przypadkowo? jest to też nazwisko twórcy czarnego nacjonalizmu) majętny mulat z nieprawego łoża, który dzięki spekulacjom i nosowi do interesów dorobił się pokaźnej kwoty i to on zdecydował o jej kształcie. 
Centralnym miejscem wioski jest kościół, gdzie posługę pełni, coraz częściej sięgający do kieliszka pastor Hector Blight, upodlający się coraz bardziej i "ochrzczony" przez mieszkańców Rum Kaznodziej.
Pewnego dnia pojawiają się znikąd w wiosce sępniki (tytułowe urubu) oraz czarnoskóry nieznajomy, który wywleka z kościoła dotychczasowego "pasterza", sam każe się odtąd nazywać Apostołem Yorkiem i przejmuje jego rolę, by od tej chwili prowadzić mieszkańców, wyplenić z nich diabelskie nasienie (a tego jest sporo) i przygotować sąd "boży".
Odtąd wioska stanie się areną walki pomiędzy nimi, o rząd dusz, a motywy obu zostaną odsłonięte dopiero pod koniec lektury.
Który z nich wiedzie do "zbawienia, a który do zatracenia? To pytanie od początku przyświeca czytelnikowi, a odpowiedź będzie bardzo wstrząsająca i zupełnie niejednoznaczna. 

Głównym postaciom męskim towarzyszą również odpowiedniki kobiece, w postaci wdowy Mary, outsiderki  która przygarnie zdetronizowanego pastora oraz panny Lucindy, która stanie się powierniczką, a przynajmniej będzie próbowała, nowego, samozwańczego kapłana. 

Choć sama fabuła wydaje klarowna, nie jest proza łatwa, ani łatwa do przyswojenia z kilku względów.
Fraza często jest rwana, zmienia znienacka kierunek, rozpływa się w niedopowiedzeniach.
James nie stroni od prostego, wręcz prostackiego języka mieszkańców, który wraz z ich "grzesznymi" , miejscami obrzydliwymi wręcz postępkami stanowi tło rozgrywki, mieszając go z w mnóstwem cytatów biblijnych, czy apokryficznych, gdzie religijność stanowi niejako swoistą karykaturę.

Pełno w niej symboliki, nie zawsze czytelnej i zrozumiałej oraz specyficznego języka, do którego trzeba się przyzwyczaić.  
Postaci są przerysowane, włącznie z głównymi protagonistami, którzy niczym telewizyjni kaznodzieje zasypują się egzaltowanymi mowami popartymi nieraz rękoczynami.
Do tego swoisty jamajski realizm magiczny, zmieszany z miejscową magią (obeah), sytuacje rodem z ciemnego fantasy i przedziwna mistyka. 

Powieści nie można odmówić wyrazistości i bezkompromisowości, choć ja odniosłem wrażenie, że forma jest zbyt "przegięta" i utrudnia jednak przejrzystość.
Od razu też ostrzegam "wrażliwców", że uwypuklony stopień ohydztwa jest spory, a i obrazoburczość na dużym poziomie.
Przez pierwszą część mocno się męczyłem, druga, a zwłaszcza druzgocące rozwiązanie rzuciło odmienne światło na jej odbiór, choć niedosyt, nawet całkiem spory pozostał.
Mimo to jest to mocny, w całym znaczeniu tego słowa debiut laureata Bookera ("Krotka historia siedmiu zabójstw").


Wydawnictwo Literackie, 2019
Przełożył: Robert Sudół
Liczba stron: 257


 

czwartek, 1 kwietnia 2021

„KRÓTKIE WYWIADY Z PASKUDNYMI LUDŹMI” Dawid Foster Wallace

 

"Istnieją poprawne i owocne metody empatyzowania z czytelnikiem lecz wyobrażanie sobie siebie samego jako czytelnika do nich nie należy; prawdę mówiąc, jest to zabieg niebezpiecznie bliski groźnej pułapce przewidywania, czy czytelnikowi spodoba się coś, nad czym pracujesz, , i zarówno ty sam, jak i i bardzo nieliczni inni pisarze, z którymi się przyjaźnisz, wiecie, że nie ma szybszej drogi do zapętlenia się i zarżnięcia wszelkiej autentyczności w tym, co sie pisze, niż kalkulowanie zawczasu, czy dana rzecz będzie lubiana. To po prostu zabójcze." 

Absolutna bezkompromisowość, nieuleganie żadnym regułom, przymilaniu i głaskaniu czytelnika.
Dawid Foster Wallace to pisarz osobny i osobliwy. 
Jeśli cenicie klasyczną, spójną narrację nie bierzcie jego książek do ręki.
Jeśli lubicie szukać nowych form, innego spojrzenia na rzeczywistość i przy okazji trochę się "pomęczyć", mając świadomość obcowania z prozą wybitną, to zapraszam. 

Skróty, akronimy, piętrowe przypisy, częste luki w wypowiedziach, rzadkie, słownikowe nazewnictwo, mieszanie języka potocznego z wyszukanymi formami wyrazu to jego chleb powszedni.
Sam pisarz cierpiał na wieloletnią depresję, która w końcu doprowadziła do jego śmierci. Zresztą  w jednym z tekstów przedstawił absolutnie genialnie, choć z dużą dawką autoironii proces i meandry myślenia osoby zmagającej się z tą chorobą. Doceniany, choć bardzo wymagający, także wobec siebie samego  twórca, nigdy niechodzący na skróty.

Ten zbiór krótkich form (bo słowo opowiadania zupełnie nie oddaje formy tej książki) stanowi niezwykły postmodernistyczny konglomerat. Powstał przed jego ostatnią, nieukończoną powieścią. Mieszanka bardzo różnorodnych i kompletnie nie spajających się w całość tekstów, choć jej trzon da się wyodrębnić. 

Lektura tej książki wymaga od czytelnika nie lada wyzwania. Skupienia, ciągłej ważności i przede wszystkim ogromnej determinacji w przebrnięciu przez erudycyjny słowotok.
Na jej kartach w większości mamy bowiem do czynienia z dość obrzydliwymi osobnikami, głównie płci męskiej. Ich frustracjami, lękami, męczącymi wywodami o własnych niepokojach, niedoskonałościach i do tego z lubością lubiącymi o nich opowiadać. Ludźmi ery ponowoczesności i tv, dzielącymi włosa na czworo x 8, osaczonymi przez siebie samych, próbujących zwierzać się innym, bądź uczestniczących w terapiach różnorakich.
Wallace nie stroni od szokujących, momentami obscenicznych odrzucających wręcz fragmentów, w żadnym miejscu nie oszczędza i nie próbuje łatwych i gładkich rozwiązań. To czytelnik musi podjąć niemały wysiłek okiełznania i zrozumienia tekstu, a przede wszystkim psychiki bohaterów.
Ale są też teksty bardziej refleksyjne, niejednoznaczne Nie brak tu wysublimowanej ironii, mnóstwa erudycyjnej autoanalizy, dociekliwych prób "włamania się" do wnętrza pokręconych osobowości.

Jest tu kilka absolutnie genialnych tekstów, (np. ten o mężczyźnie, którego ojciec przez kilkadziesiąt lat pracuje w męskiej toalecie podając ręczniki klienteli), Tri-Stan: wydałem Sisse Nar na pastwę Eko,  pełen neologizmów i skrótowców imitujących język korporacyjny z nawiązaniem do klasycznej mitologii, czy autoironiczny, obrazujący skomplikowany proces twórczy "Oktet". Są też takie, po których przeczytaniu pytamy: bełkot, kpina, czy ordynarna gra i przegięcie niezrównoważonego pisarza? 

Oryginalne, frapujące, trudne i wyczerpujące, czasem niebywale frustrujące, ale potrafiące pochłonąć, doskonale obrazujące rozedrganie, lęki i pułapki współczesności.


Wydawnictwo W.A.B, 2015
Przełożyła::  Jolanta Kozak (mega szacun)
Liczba stron: 382

piątek, 26 marca 2021

„451° FAHRENHEITA” Ray Bradbury


Wszędobylska i ogłupiająca tv na płaskich ekranach zastępujących ściany w ognioodpornych domach,  relaksująca muzyka w słuchawkach ułatwiająca zdrowy sen i relacje międzyludzkie zredukowane do minimum, gdzie rozmowy przypominają bezmyślny szczebiot wróbli, a refleksja nad egzystencją, czy nawet zachwyt nad najprostszymi rzeczami, jak zieleń traw, czy błękitne niebo jest wyeliminowany jako zbędny i niepotrzebny. A jeśli zdarzy Ci się chcieć rozstać z tym światem, odpowiednie służby zadbają by nie tylko wyczyścić twój żołądek, ale i pamięć o przyczynach "niedyspozycji".  
I książki, które jako wylęgarnie niepotrzebnych i niebezpiecznych idei oraz zaprzątające umysł sprawami zbędnymi, które prowadzące w najlepszym razie do zbędnej melancholii, a w najgorszym stanowią zarzewie buntu.

"Człowiek, który potrafi rozłożyć na części ściankę telewizyjną i złożyć ją z powrotem, (...) jest szczęśliwszy od tego, który usiłuje obliczyć, zmierzyć i rozwiązać zagadkę wszechświata, bo tego nie da się obliczyć i rozwiązać, a człowiek czuje się potem diabelnie przygnębiony i samotny".  

Zaś główny bohater, strażak Guy Montag, który zamiast sikawki dzierży miotacz ognia i z zapałem realizuje regulamin, gdzie palenie woluminów jest jednym z głównych zadań. 
Panuje bezpardonowe szpiegostwo i donosicielstwo na nieliczne jeszcze poukrywane przez odszczepieńców drukarskie pozostałości. A ci, którzy się nie podporządkują, również mogą zostać strawieni przez płomienie. Na niebie zaś nieustanny ryk samolotów i zbliżająca się kolejna wojna.     
Taki dystopijny świat serwuje nam jeden z klasyków sci-fi. Książka wydana w 1953 r., parę lat po orwellowskim Roku 1984 specjalnie zaskakująca nie jest, ale każe nam zastanowić się ile z wizji zawartych na jej kartach już się urzeczywistniło lub spełnia się na naszych oczach.
Utrata więzi międzyludzkich, zastąpiona erzacem w postaci wszechobecnej nowoczesnej technologii, społeczeństwo samolubów i bezrefleksyjnych quasi-maszyn spełniających wyznaczone przez totalne państwo swoje społeczne role. 

Guy Montag dzięki kilku przypadkowo spotkanym osobom, drobnym aluzjom swojego szefa i swojej podskórnej intuicji, zaczyna zastanawiać się nad otaczającą go rzeczywistością.
I jak wśród piromanów często zdarzają się strażacy, tak tu palący książki strażak, zaczyna działać wbrew prawu i wpierw nieświadomie, a potem celowo gromadzić "przestępcze obiekty", choć utracił już prawie zdolność przyswajania tekstu pisanego. Wszystko to doprowadzi go do brzemiennej dla niego w skutkach decyzji, z której powrotu już nie będzie, choć okaże się, że są i inni mu podobni.
Ważna, warta przeczytania klasyka z sugestywnie odmalowanym obrazem ogłupionego społeczeństwa, choć u mnie bez euforii. 
Lema i Dicka chyba nikt nie zdetronizuje (przynajmniej w moim rankingu).  

Wydawnictwo Alkazar, 1993
Przełożył:: Adam Kaska
Liczba stron: 220





wtorek, 23 marca 2021

„SILVA RERUM” I Kristina Sabaliauskaitė

 

To pierwsza część tetralogii litewskiej opisująca XVII wieczne Wilno i jej mieszkańców, a właściwie losy pewnej szlacheckiej rodziny Narwojszów z Milikont.
Po okresie zawieruch wojennej, na którą składało się krwawe powstanie kozackie Chmielnickiego, potop szwedzki i wojna z Rosją mieszkańcy Litwy mogą trochę odetchnąć i zacząć budować na nowo.

Ojciec rodu Jan Maciej ma swojej pieczy tajne dokumenty, przekazane przez księcia Janusza Radziwiłła zawierające listę osób, które oddały Wielkie Księstwo Litewskie pod protekcję Szwecji.
Na głowie dorastające bliźnięta (córkę Urszulę i syna Kazimierza) i kochającą żonę, Elżbietę.
Na przestrzeni kilkuset stron poznajemy ich losy, zapasy z życiem, wybory, przed którymi będą musieli stanąć i ich konsekwencje, które poniosą.

Widok i doświadczenie śmierci, najpierw ukochanego kota i jego pochówku, a później odejście ich małej siostrzyczki, naznaczy rodzeństwo i już w dzieciństwie wyznaczy dalsze ich ścieżki, którymi powędrują po wyjeździe do Wilna, choć każde z nich będzie musiało je mocno zrewidować.
A wszystko to za sprawą bakałarza-filozofii Jana Kirdeja Bironta, utalentowanego studenta, który w najeździe kozackim stracił całą swoją rodzinę, a przemoc której doświadczył spowodowała, że buntuje się przeciw Bogu i ziemskim prawom. Zostaje hedonistą, bezwzględnie czerpiącym z życia pełnymi garściami na warunkach, które on sam ustanawia.
To właśnie jego postać odciśnie się na na każdym z bohaterów rodziny Narwojszów.
To do niego i jego postawy będą się odnosili Kazimierz, który też wstępuje na drogę wiedzy i dołącza do stronnictwa Bironta oraz Urszula, która wybiera klasztor z ugruntowaną, mocną świadomością zostania świętą.
I rodzice, którzy po rozstaniu z dziećmi staną w obliczu podsumowania swojego życia oraz spisania bilansu zysków i strat.

Ich rozterki i dylematy tworzą całą fascynującą osnowę opowieści, będąc bardziej łotrzykowsko-awanturniczą księgą niż historycznym freskiem, aczkolwiek opisujący skrawek szlacheckiej Litwy, stanowiącej wówczas część Rzeczpospolitej. 

Przebogaty i wielokulturowy świat jest odmalowany z pieczołowitością i starannością o szczegóły.
Uczelnie, gdzie trwa walka tradycji z wolnomyślicielstwem, która przenosi się na ulice miasta, stając się zarzewiem przemocy.
Dworki, gdzie starsze pokolenie pragnie oddechu i spokoju, a młodsze szuka ciągłych rozrywek i podniet.
Klasztory, w których panują bezwzględne i żelazne zasady łamiące charaktery, wileńskie ulice i zaułki.   

Mnogość wątków i spraw, które porusza pisarka, dosłownie las rzeczy jak tłumaczy się łaciński tytuł jest imponujący. Poszukiwanie celu i koszty, które się z tego tytułu ponosi, relacje między wiarą, a racjonalnością,  kwestie lojalności, wierności zasadom, a zdefiniowaniem zdrady to tylko część z nich. I choć nie wszystkie są jednakowo ciekawe i spójne, to barwny, plastyczny język sprawia, że lektura dostarcza wiele satysfakcji.
Barokowe, długie,  zdania i brak dialogów, które występują tylko w formie opisów, czym książka nawiązuje do tytułowych sylw szlacheckich i pewna bezkompromisowość stanowią też o jej atrakcyjności.
Historyczna beletrystyka, nie bez wad, ale będąca dobrą odtrutką na Sienkiewicza. 
Nie będzie jak z "Potopem", pewnie sięgnę do kolejnych.

Wydawnictwo ZNAK, 2015
Przełożyła: Izabela Karybut-Daszkiewicz
Liczba stron: 511

wtorek, 16 marca 2021

„KIESZONKOWIEC” Fuminori Nakamura


Kieszonkowiec przemierzając ulice Tokio okrada bez pardonu co bogatszych mieszkańców z zawartości ich portfeli. Robi to z niezwykłą sprawnością, podnosząc kradzież niemalże do rangi sztuki. Niezwykle wręcz poetyckie opisy uczuć i napięcia, które towarzyszą naszemu bohaterowi podczas rabunku już w początkowych scenach mówią nam, że to nie będzie klasyczny kryminał. 
Bez zobowiązań, bez planu na przyszłość, bez przyjaciół, to pustka i bezcelowość spowija naszego bohatera, nie licząc wizji wieży widocznej na horyzoncie, która prześladuje go od dzieciństwa, stanowiąc jedyny, poza drogim garniturem, wyróżnik z anonimowego tłumu wielkiego obcego miasta.  
Opróżniając z gotówki portfele swoich ofiar, by wrzucić je później do skrzynki pocztowej i prowadząc jałową egzystencję autor stawia bohatera w roli outsidera, który sam, w dowolnym momencie decyduje o swojej drodze.

Ale ciągnie się za nim przeszłość, od której nie ucieknie. Osobista, która nie pozwala mu porzucić myśli o pewnej dziewczynie, ale i "zawodowa" zmuszająca do nieuchronnej konfrontacji.  Kiedyś bowiem, razem ze znajomym dostał od tajemniczej i nieznoszącej sprzeciwu persony propozycję nie do odrzucenia. Rabunek willi pewnego staruszka, który okazuje się być ważnym politykiem. Wszystko z pozoru idzie jak z płatka, wynagrodzenie za skok spore, a jedyny warunek to ulotnić się ze stolicy na parę lat.
Niestety zlecający okazuję się być bezwzględnym panem życia i śmierci, który niczym bóg ma władzę absolutną. To on ustanawia prawa, on wyznacza plan i on pokazuje ci konkretne miejsce w szeregu. I to w końcu on pisze scenariusz twojego życia, a od jego decyzji nie ma odwołania i apelacji.
I z tym fatum nad nim ciążącym musi się zmierzyć, bo przez fatalny zbieg okoliczności? znowu stanie na jego drodze. 
Żyjący na obrzeżu społeczeństwa, anonimowy i niezależny musi zostać marionetką w rękach demiurga zła.
Do tego dojdzie dziecko, którego matka zmusza do kradzieży w sklepach, a którego pod swe skrzydła weźmie nasz bohater, starając się z jednej strony odkupić swe winy, a z drugiej dać naukę i ostrzeżenie, sam szukając uzasadnienia sensu swej egzystencji.

I tu kończy się kryminał, a zaczyna pierwszorzędna psychologiczna rozgrywka, w której wszystko zdaje się być z góry ustalone. Nie bez przyczyny cytowany jest Dostojewski i nie bez powodu zatarte są granice dobra i zła.

Niezwykle intensywna, gęsta i mroczna powieść. Stawiająca pytanie o racjonalność i konsekwencje naszych wyborów, o  możliwości ucieczki od fatum. 
Daleko wykraczający poza ramy gatunkowe kryminał z Japonii. Zdecydowanie bliżej mu do psychologicznej powieści w klimacie noir. Dojrzała, choć niewielkich rozmiarów powieść, a otwarte i symboliczne zakończenie tylko to wrażenie potęguje.

Wydawnictwo Kwiaty Orientu, 2020
Przełożyła: Dariusz Latoś
Liczba stron: 224